Żył na przełomie dwóch epok – oświecenia i romantyzmu, a widział i doświadczył najtrudniejszego losu ojczyzny: trzech rozbiorów, chwili glorii za epoki napoleońskiej i ponownego upadku. Wysyłał swoje utwory biskupowi Naruszewiczowi i księciu Adamowi Czartoryskiemu – ten drugi zresztą ofiarował mu stanowisko sekretarza interesów politycznych. Dla nas jednak najważniejsze jest to, co nam zostawił jako spuściznę literacką. Trzeba w niej zauważyć na pewno znakomity pamiętnik z epoki, ale na pierwszym miejscu będą „Śpiewy Nabożne”, które drukiem ukazały się w roku 1792 u bazylianów w Supraślu.
W tym zbiorze oryginalnych pieśni i przekładów psalmów znalazły się też znane wszystkim: „Kiedy ranne wstają zorze”, „Wszystkie nasze dzienne sprawy” czy wreszcie „Pieśń o Narodzeniu Pańskim”. Ta ostatnia, znana jako kolęda „Bóg się rodzi”, to prawdziwe arcydzieło. Perła, która znajduje się w koronie literackiej naszych dziejów literatury i sztuki. Pełna mistycznych znaczeń, zagadkowych oksymoronów, kończy się prośbą o błogosławieństwo: „Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą / W dobrych radach, w dobrym bycie, wspieraj jej siłę swą siłą. / Dom nasz i majętność całą / i wszystkie wioski z miastami. / A słowo Ciałem się stało / i mieszkało między nami”. Ta ostatnia zwrotka brzmi niesłychanie, gdy się pomyśli, że rok po wydaniu pieśni drukiem, w Grodnie, sejm rozbiorowy zgodził się na ostateczne unicestwienie ojczyzny. Wówczas, słuchając muzyki z balu urządzonego przez Moskali, autor słów „Bóg się rodzi” siedział niedaleko w jednym z pustych pokoi pałacowych i płakał. Ten, który prosił o błogosławieństwo dla miast i wsi – tych miast i wsi, które właśnie caryca Polsce zabrała. Dwusetna rocznica jest piękna, tak okrągła. Czy jednak obecne władze w ogóle takich poetów jak Karpiński pamiętają? Czy uczczą ich pamięć?