Te skończyłem pięć lat później, doktorat broniąc po latach sześciu – ale nawet wtedy nie było jeszcze jakichś jednoznacznych widoków na zmianę władzy. Łapię się na tym, że wielu rzeczy z tamtego czasu nie pamiętam. Może to samoobrona umysłu, a może upływ czasu – względny optymizm roku 2015 jestem w stanie przywołać w swych myślach dużo wyraźniej, niż bezwzględny pesymizm o osiem lat starszy. Trochę spierałem się wówczas z moim śp. ojcem, ponieważ ja powtarzałem, że jeszcze tak nie było, żeby nic nie było, a on sądził, że tym razem to może się nie sprawdzić i to on miał, w krótszej perspektywie, więcej racji. Poza SWS mieliśmy przez kilka lat jeszcze „Rzeczpospolitą” i „Wprost”, choć coraz mniej były one „nasze”, mieliśmy „jeszcze radio i prezydenta”, jak śpiewał w innym kontekście i mający diametralnie inne poglądy zespół Joanna Makabresku. Radio (i związaną z nim telewizję) obroniliśmy, prezydenta – nie. Przełomu nie przyniosły ani media społecznościowe, które przecież poszerzyły przestrzeń debaty, ani dramat roku 2010, a przynajmniej nie przyniosły go od razu. Prawa strona przegrała wybory prezydenckie w 2010 i parlamentarne w 2011 roku, choć za każdym razem wydawało się, że jest blisko, a Platforma jest skompromitowana stylem i efektami rządów na tyle, by odrzuciło od niej i zwykłych wyborców. Tyle że to nie wystarcza, gdy obok przekazu twardego ma się też ten miękki, ma się artystów, celebrytów i portale plotkarskie. A jednak w którymś momencie i to nie wystarcza, o czym ta sama PO przekonała się po kolejnych czterech latach. Dziś musimy uzbroić się w cierpliwość. Cierpliwość i media, również takie dla nieprzekonanych. O kilka lat za późno, lecz lepiej późno niż wcale.
Dwie rzeczy niezbędne w opozycji
Gdy Platforma Obywatelska doszła do władzy w 2007 roku, miałem 29 lat i ledwo co skończyłem, trochę przeciągnięte, studia magisterskie, by zacząć kolejny etap edukacji, czyli studia doktorskie.