Oczywiście funkcjonujemy razem w NATO i UE. Jednak nieakceptowalne jest, aby Niemcy z tylnego siedzenia sterowały naszą polityką i służbami. Są natomiast dowody, że tak może być. Od wskazówek publicysty Klausa Bachmanna o budowaniu demokracji walczącej i zagarnięciu rezerw NBP, przez cichą asystę w przerzucaniu migrantów, aż po areszt Wołodymyra Ż. właśnie. Jeśli wierzyć adwokatowi tego obywatela Ukrainy, oskarżanego przez Niemcy o udział w detonacji Nord Streamu 2, niemieckie służby weszły do jego polskiego mieszkania za wiedzą strony polskiej, zebrały dowody i domagają się teraz na ich podstawie ekstradycji. Wniosek jest prosty: przeoczyliśmy słonia w pokoju. Być może prawdziwą stajnią Augiasza, którą trzeba uprzątnąć po zmianie rządów, są wpływy niemieckie. Może reseciarze są nimi faktycznie przesiąknięci jeszcze bardziej niż rosyjskimi?
Dla kogo pracowali reseciarze?
Profesor Sławomir Cenckiewicz słusznie zauważył, że reset z Rosją w przypadku Donalda Tuska wynikał nie tyle z szaleńczej miłości do Moskwy, ile ze służalczej postawy wobec Berlina. Dziś sprawa Wołodymyra Ż. ponownie skłania do refleksji i pytania, czy i na ile Niemcy mają wpływy w polskim aparacie państwowym.