10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Danse macabre w rytmie techno 

Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej nie mogło być inne. Wykładnia trybunału począwszy od 1997 r. była jasna i stała po stronie życia poczętego. Ktoś, kto tej wartości nie uznaje, kontestuje orzeczenie. Niestety, protest kobiet – choć wielu jego uczestników wyraża w sposób pokojowy swój sprzeciw – bardziej szkodzi, niż pomaga. Nakręca złe emocje, wprowadza wulgarność i grozi paraliżem na oddziałach covidowych. Czy ktoś powstrzyma to szaleństwo na ulicach?

Aprobata dla orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie oznacza z góry ani potępienia inaczej myślących kobiet, ani narzucania swojego poglądu. Sędziowie uznali, że przepis dopuszczający usuwanie ciąży na podstawie przesłanki wskazującej na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest sprzeczny z konstytucją. Ustawa zasadnicza zaś mówi wyraźnie o prawie każdego człowieka do życia. Jeśli wiemy, że płód jest człowiekiem, to wyrok Trybunału jest oczywisty i niepodlegający dyskusji. Lewica i spora część strajkujących nie przyjmuje tego stwierdzenia do wiadomości, nic dziwnego zatem, że żyjemy w ostrym konflikcie aksjologicznym, przypominającym wręcz wojnę cywilizacji. 

Protest za cenę zdrowia i życia – cudzego

Jedna strona ma w nim znaczącą przewagę, bo oprócz wygodnych manipulacji okraszonych wulgaryzmami – jak choćby „moja macica, moja sprawa”, „wyp…lać” – ma gdzieś pełzający lockdown i zakaz zgromadzeń powyżej pięciu osób w przestrzeni publicznej. Chyba tylko prof. Krzysztof Simon ze środowiska lekarskiego uważa masowe protesty bez zachowanych odległości za niemal całkowicie bezpieczne, odradzając jednocześnie wizyty na cmentarzach. 

Obrazki z wielu polskich miast nie pozostawiają wątpliwości – mimo że protesty są frekwencyjnym sukcesem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, to znaczna część uczestników maseczki nosi na brodach i pod nosem. Łamią więc obostrzenia podwójnie. I nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby nie prosty fakt. Aktywiści proaborcyjni zakładają, że teraz nadszedł czas rebelii, która zmiecie prawicowy rząd i ukróci wpływy Kościoła katolickiego w Polsce, więc cel jest ważniejszy od ich zdrowia. 

Problem polega jednak na tym, że radykałowie i zwolennicy kompromisu aborcyjnego, którzy również popierają strajki, zapominają o ryzyku zakażenia innych – w tym seniorów. W kilkutysięcznym tłumie o transmisję COVID-19 jest bardzo łatwo. To, że sami zachorujemy i przejdziemy koronawirusa z lekkimi objawami lub nawet bez, to najmniejszy problem. Gorzej, gdy kogoś „poczęstujemy” zarazą w sklepie, komunikacji miejskiej czy podczas protestu. O tym jednak młode pokolenie na ulicach nie myśli, bo – trzeba to sobie uczciwie powiedzieć – dwudziestoparolatki przeważnie nie wierzą w ogóle w istnienie pandemii. Z tej perspektywy widok tłumu tańczącego pod Muzeum Narodowym w Krakowie w rytmach techno bardziej przypominał smutny motyw „danse macabre” z późnośredniowiecznych rycin. 

Wzrosty zachorowań przy i tak radykalnych obostrzeniach są faktem – krzywa się nie spłaszcza, a licznik zakażeń przekroczył właśnie 20 tys. przypadków i 300 zgonów na dobę. Publicyści wspierający lewicowe demonstracje mogą utyskiwać na spodziewaną narrację PiS, że oto tłumy na ulicach roznoszą wirusa – ale taki jest fakt. I niemal każdy specjalista w tej chwili ostrzega: protesty – bez zachowania społecznych odległości – są bombą biologiczną. 

Termin orzeczenia – na to nie ma dobrego momentu 

Do stosu wyzwisk i infantylnych haseł z ośmioma gwiazdkami na czele doszły ataki na kościoły. Część manifestujących poczuła krew, licząc na sprowokowanie wiernych – wszak zakłócenie mszy św. czy modlitwy nie jest ukierunkowane na nic innego, a już z pewnością nie na przekonanie kogokolwiek w świątyni do własnych racji. Jarosław Kaczyński w odpowiedzi poprosił zwolenników PiS o obronę polskiej tradycji, wiele osób szykuje się do udzielenia wsparcia narodowcom. Mimo że chamstwo najbardziej radykalnych osobników podczas protestów jest oczywiste i za nic mają oni jakiekolwiek świętości, o uczuciach religijnych nie wspominając, o tyle dokładanie lekarzom pracy jest błędnym kołem. Brutalnie to zabrzmi, ale lepiej mieć pomalowany w błyskawice mur kościoła niż bliskich pod respiratorem. 

Co zatem obóz władzy powinien zrobić w czasie tak głębokiego kryzysu w środku szalejącej pandemii? Z pewnością nie dolewać oliwy do ognia, ale też nie może zezwalać na kompletną bezczynność policji. To są stróżowie prawa, opłacani z naszych podatków. Skoro nie radzą sobie w Warszawie z grupą pobudzonych antyklerykałów, to kto ma zapobiec eskalacji protestów? Kompromitujący był widok zwykłych wierzących, którzy nie wpuszczali demonstrantów do kościołów – przy całkowitej bierności funkcjonariuszy. Jest też oczywiste dla mnie – z pozycji przeciwnika aborcji – że wyrok Trybunału Konstytucyjnego powinien zostać odroczony na czas po pandemii. Tumult zagrażający zdrowiu nas wszystkich był łatwy do przewidzenia, choć z tym zastrzeżeniem, że dokładnie to samo orzeczenie w innym terminie skutkowałoby podobną falą krytyki. Słyszelibyśmy, że przykrywa problemy rządu, koalicyjne tarcia lub kryzys gospodarczy. Na obronę życia nienarodzonych po prostu nie ma idealnego momentu. 

Jak tak dalej pójdzie, czeka nas już tylko mordobicie

Marta Lempart i jej sojusznicy posługują się też kolejnym fałszywym argumentem, mającym wywołać wyrzuty sumienia: ilu zwolenników pro-life pomaga rodzinom z osobami niepełnosprawnymi? A wy, drodzy lewicowcy? Czy aby organizatorzy strajków odwiedzają chorych? Z taką samą energią zrzucają się na pomoc dzieciom z wadami letalnymi, na operacje, sprzęt medyczny, co na aborcję i drukowanie antyrządowych haseł? Odpowiedź jest oczywista. Lempart i część jej akolitów wypowiada się tak, jakby aborcja była czynnością oczywistą i bezbolesną, jak codzienne wyrzucenie śmieci. 

Nie ulega wątpliwości, że retoryka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet jest szkodliwa, bo odziera z dramatyzmu traumatyczny moment usuwania ciąży. Lewica tak bardzo domaga się szacunku i nawołuje do nieskrępowanego wyboru, tymczasem stawia sprawę życia i śmierci w kategorii powszechnego rytuału. Powinny to dostrzec osoby, deklarujące się jako zwolennicy kompromisu aborcyjnego, który funkcjonował od 27 lat. I znów posłużę się porównaniem – nie jest moją intencją zestawienie strajkujących z bandziorami, ale gdyby organy państwa niesłusznie zatrzymały kibica Wisły Kraków, to nie wyobrażam sobie udziału w manifestacji Sharksów, trzymających w rękach maczety i noże. Bo to kwestia również poczucia smaku i powagi. Mnie retoryka Strajku Kobiet odrzuca, a momentami wręcz obrzydza. 

Jako zwolennik ochrony życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, a także rozumiejący dramat zrozpaczonych rodziców w przypadkach ekstremalnych, czuję się autentycznie zdruzgotany tym, co się dzieje na ulicach. Jeśli nic się nie zmieni, czeka nas zwyczajne mordobicie. Pewnym i chyba jedynym wyjściem z tej sytuacji, za który polska gospodarka zapłaciłaby ogromną cenę, byłby całkowity lockdown. Albo zgadzamy się, że zmagamy się z niewidzialnym wrogiem w czasie pandemii, a restrykcje obejmą wszystkich, albo nic nam nie grozi i strajki mogą odbywać się w dalszym ciągu.

Na PiS ciąży też odpowiedzialność rozszerzenia pomocy dla najsłabszych. Politycy zapowiedzieli już zmiany w programie Za Życiem – zaległości w tematyce ochrony niepełnosprawnych obejmują co najmniej cztery dekady. Samo orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego nie ochroni życia poczętego w arcytrudnych sytuacjach.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek