Pojawiają się nie tylko postulaty i rewindykacje ekonomiczne, ale żądania polityczne – padają żądania reformy całego systemu, w tym nawet wprowadzenia zasady proporcjonalności wyborów, która dawałaby obecność w parlamencie szerszej reprezentacji i przekroju całego społeczeństwa. Rząd podejmuje spóźnione próby dialogu, ale formy protestu się radykalizują i rozciągają na nowe grupy społeczne. Napięta sytuacja przeniosła się ze stolicy na prowincję. W komentarzach pojawiają się określenia: „sytuacja insurekcyjna”, „guerilla”. Prezydent Macron bije rekordy niepopularności. To na jego osobie skumulował się gniew większości manifestantów. Nawet rząd i premier, którzy tradycyjnie stanowią we Francji role „zderzaków” ochronnych prezydenta, tym razem z tego kryzysu wychodzą trochę lepiej. Pozostaje pytanie, czy Macron się jeszcze podniesie?