Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Czego opozycja nie rozumie lub nie wie o UE

W sporze o powiązanie i uwarunkowanie transferu unijnych funduszy z procedurą oceny „praworządności” opartą na politycznej uznaniowości oceniających polska opozycja stanęła po stronie mocarstw rdzenia UE, a przeciw Polsce. Od lat przyzwyczaja nas do tego, że zdolności analityczne jej polityków i ich „dobra orientacja w świecie” to mit niemający pokrycia w rzeczywistości. Obecnie jednak ten brak szerszych horyzontów myślowych stał się groźny dla fundamentalnych interesów Rzeczypospolitej jako państwa suwerennego, rządzonego zgodnie z wolą Polaków.

Przyjęcie proponowanej procedury oceny „praworządności” oddawałoby w ręce mocarstw unijnego rdzenia (RFN i Francji) instrument dyscyplinowania rządów innych krajów. Politycy z Berlina i Paryża, mając w rękach tak potężne narzędzie wywierania presji na inne stolice, musieliby się wykazać cnotami świętości, by z niego nie skorzystać.

Północ, Południe, Polska i Węgry

Nie należy oczekiwać tłumu ochotników chętnych do politycznego starcia z Niemcami i Francją jednocześnie, i to nie we własnej obronie, lecz w obronie państw trzecich (obecnie Polski i Węgier). Zaatakowani muszą więc bronić się sami, choć z pewnością mają grono cichych kibiców, szczególnie w naszym regionie. Zadłużone Południe jest w złej pozycji do inicjowania starcia ideologicznego z kimkolwiek i obecnie chce jak najszybszego uruchomienia funduszy. Poprze każdy scenariusz, który do tego doprowadzi. Bogata Północ chce redukcji transferów finansowych pod dowolnym pretekstem. Prośby naszej opozycji o „obronę” rzekomo zagrożonej w Polsce „praworządności” dostarczyły jej pretekstu wręcz wymarzonego.

Jest dowodem infantylizmu założenie, że ktokolwiek w obcych MSZ-etach przejmuje się stanem „praworządności” w Polsce. Naturalnym celem każdego rządu jest wygranie wyborów. Wyborcy bogatej Północy żądają zaś skończenia z „unią transferową”. Pretekst do tej operacji jest im obojętny. Wyborcy Południa chcą zaś pomocy, bo toną w długach i w skutkach pierwszej fali COVID-19, a bez dotacji sobie nie poradzą. Opozycja w Polsce zaś naiwnie wyobraża sobie, że raz stworzony instrument dominacji mocarstw, będzie zawsze służył jej obozowi politycznemu, jak gdyby scena polityczna Niemiec, Francji i Włoch była zabetonowana na wieki i nigdy już nie miała się zmienić. To błąd.

Dynamizm sytuacji politycznej

W 2017 r. załamała się scena polityczna we Francji. Dominujący na niej od II wojny światowej konkurenci – gaulliści i socjaliści – wypadli z gry. Socjaliści prawie zniknęli, a gaulliści spadli do trzeciej ligi. W wyborach prezydenckich i parlamentarnych starły się jako nowe siły dominujące Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen i La République En Marche Emmanuela Macrona. Macron zwyciężył, ale żaden z problemów Francji (imigracja, zadłużenie, terroryzm) nie został rozwiązany. Nie widać także żadnej perspektywy rozwiązania któregokolwiek z nich.

W 2018 r. załamała się scena polityczna we Włoszech. Partie wcześniej rządzące zostały zmarginalizowane, a na arenę wkroczyły Ruch Pięciu Gwiazd i Liga Mattea Salviniego. Nie ma podstaw, by sądzić, że COVID-19 ustabilizował sytuację. Przeciwnie, należy oczekiwać dalszych wstrząsów. Raczej osłabią one poparcie dla obecnego modelu integracji europejskiej, niż je wzmocnią.

W Hiszpanii od 2016 r. mieliśmy już trzykrotnie przedterminowe wybory parlamentarne (w tym dwa w 2019 r.) i rebelię Katalonii.

Wszystkie trzy wyżej wymienione państwa: Francja, Włochy i Hiszpania, znajdują się w czołówce państw UE najsilniej dotkniętych koronawirusem i są silnie zadłużone oraz poddane presji imigracyjnej. Nie ma podstaw, by sądzić, że fakty te przyczynią się do stabilizacji ich scen politycznych. Przeciwnie, raczej pogłębią ich destabilizację.

Zmiany w Niemczech i ich wpływ na Unię

Niemcy po wyborach do Bundestagu z 2019 r. potrzebowały dziewięciu miesięcy, by powołać nowy rząd. To sytuacja bez precedensu w historii RFN od 1949 r. SPD, wchodząc kolejny raz do „wielkiej koalicji”, zdecydowała się na rolę „przystawki” i zapewne zostanie „zjedzona”, tracąc wyborców na rzecz Zielonych. CDU/CSU walczy o wpływy z Alternative für Deutschland (AfD), na razie zwycięsko.

CSU w Bawarii, w związku z nastrojami antyimigranckimi, musi jednak twardo rywalizować z AfD. Regularnie zaprasza więc na swoje zjazdy Viktora Orbána, uwiarygadniając się wobec wyborców jako partia antyimigrancka. Inwestycje monachijskiego potentata Siemensa i operującego też z Bawarii Frantomu w koleje węgierskie i elektrownię jądrową czynią realny atak polityczny na Orbána bardzo kosztownym dla polityków CSU.

Mainstream od kilku lat usiłuje zmusić EPP do usunięcia Fideszu z tej grupy w Parlamencie Europejskim. Niemcy z wyżej opisanych względów (CSU ma przełożenie na całe CDU/CSU) formalnie podejmują dyskusję na ten temat, ale faktycznie paraliżują działanie w tym kierunku. Prym w krytyce Węgier wiodą zaś niezwiązani z nimi interesami i silnie lewicujący Skandynawowie.

Dynamika zmian na niemieckiej scenie politycznej jest w porównaniu ze sceną francuską, włoską czy hiszpańską niska. Ma jednak najsilniejsze przełożenie na scenę unijną. Słabnięcie SPD usunęło dominację niemiecką z frakcji socjalistów europejskich S&D i zniszczyło system odzwierciedlający „wielką koalicję” z Bundestagu (CDU/CSU-SPD) na poziomie Parlamentu Europejskiego (EPP-S&D – z dominującą w EPP niemiecką chadecją CDU/CSU, a w S&D – niemiecką SPD). Koalicja EPP-S&D utraciła też większość w Parlamencie Europejskim. Wskazuje to na postępującą destabilizację tradycyjnej geografii politycznej UE.

Nie godzimy się na demokrację ozdobną

Jeśli w 2024 r. lub 2029 r. większość w Parlamencie Europejskim oraz w parlamentach Niemiec, Francji i Włoch zdobędą siły podobne do Zjednoczenia Narodowego Le Pen, AfD, Podemos, Ruchu Pięciu Gwiazd, Ligi itp. i stworzą mainstream, to wówczas ten właśnie nurt ideowy (radykalnie prawicowy i radykalnie lewicowy) będzie definiował pojęcie „wartości europejskich i europejskiej praworządności” i z pomocą dziś wytwarzanych mechanizmów narzucał je pozostałym państwom członkowskim UE. Jeśli więc przyjmiemy proponowany dyktat, za kilka lat to te właśnie siły mogą decydować o tym, co ma obowiązywać w Polsce.

Zgoda Polski na proponowane zasady egzekwowania „praworządności” przez UE oddawałaby w ręce unijnego mainstreamu decyzje o tym, co zostanie uznane za zgodne z „zasadami europejskimi”, a co za „sprzeczne” z nimi. O obliczu ideowym owego mainstreamu, a zatem i o samych zasadach rozstrzygałaby gra polityczna na niemieckiej i francuskiej scenach politycznych, z dodatkiem scen pozostałych państw UE, stosownym do ich potencjału.

Przyjęcie narzucanego nam systemu czyniłoby z wyborów w Polsce teatr bez istotnego znaczenia. Każda decyzja strategiczna Polski musiałaby bowiem uzyskać kontrasygnatę Niemiec i Francji, udzielaną lub nie, stosownie do ich interesów, definiowanych każdorazowo przez dominujące w tych państwach siły polityczne. Jej pominięcie groziłoby uruchomieniem procedury „ochrony praworządności”. Oznaczałoby to utratę przez Polskę niepodległości i zgodę na eksploatację polityczną i ekonomiczną naszego kraju, stosownie do interesów rdzenia UE, definiowanych przez dominujące w nim siły. Demokracja niemiecka i francuska miałyby więc moc sprawczą, nasza – jedynie ozdobną. System taki jest dla Polski absolutnie i pod żadnymi warunkami nie do przyjęcia.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Przemysław Żurawski vel Grajewski