Media skupiły się zwłaszcza na opisie spot kania z rosyjską prawniczką, która podobno dysponowała kompromitującymi informacjami o Hillary Clinton, oraz na spekulacjach o malwersacjach. Jeśli jednak odcedzić opinie od faktów, okazuje się, że książka nie zawiera niczego specjalnie inkryminującego prezydenta, poza żalami odsuniętego protegowanego. Po pierwsze, zamiast o zdradzie stanu Bannon mówi raczej o niedopatrzeniach i drobnych szwindlach ludzi, którzy działali za plecami Trumpa, bo myśleli, że i tak nie wygra. Po drugie, okazuje się, że rosyjskich materiałów w kampanii nie wykorzystano. Po trzecie, zastanawia, że Bannon, który dla mediów głównego nurtu zawsze był symbolem postprawdy, nagle jest przez nie traktowany jako autorytet. Wystarczyło, że uderzył w Trumpa.
Brzydki rozwód z Bannonem
Kardynał Richelieu zwykł mawiać: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”. Coś takiego musiał pomyśleć sobie niedawno Donald Trump. W nowej książce dziennikarza Michaela Wolffa o prezydencie USA jego były doradca Steve Bannon sportretował Trumpa jako mitomana, innych doradców jako amatorów, a rodzinę jako głupich nepotów.