Brytyjczykom rola unijnej prowincji do gustu nie przypadła. Wybrali swoją drogę. Zapewne na salonach w Brukseli czy Strasburgu panuje teraz nerwowa atmosfera, co bowiem jeśli okaże się, że jest życie po Unii? Co jeśli Zjednoczone Królestwo zamiast popaść w gospodarczy marazm zacznie rozkwitać, podpisując już samodzielnie korzystne umowy z takimi partnerami jak Stany Zjednoczone? Swego czasu podobny lęk zablokował wyjście Grecji ze strefy euro. Gdyby Grecy bez euro nagle zaczęli sobie znacznie lepiej trzeba by było przyznać, ze cały ten projekt zwyczajnie nie miał sensu. Dlatego dołożono wszelkich starań aby Hellady z eurolandu nie wypuścić.
Czy jednak w Unii ktoś na poważnie zadaje sobie pytanie dlaczego druga gospodarka Europy opuszcza Wspólnotę? Czy została podjęta i poważnie przepracowana sprawa przyczyn tego co się stało? Wydaje się, że nie. Samozadowolenie unijnych dygnitarzy kłuje w oczy, oni nie mają sobie kompletnie nic do zarzucenia. Nie dostrzegają przeregulowania gospodarki, tego potoku przepisów produkowanych przez wspólnotowe instytucje. Nie widzą problemu jeśli chodzi o ciągłe ingerowanie w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, nie przeszkadzają im coraz bardziej kuriozalne orzeczenia unijnego Trybunału, który z lakonicznych traktatowych sformułowań wyprowadza poszerzające swoje kompetencje orzeczenia. Ostatnio dość powiedział hiszpański sąd najwyższy, nie zgadzając się z TSUE ws. uwolnienia separatystycznego polityka.
Także w Polsce mamy próbkę tego na coś stać Trybunał w Luksemburgu, do którego co jakiś czas trafiają kierowane na nasz kraj przez Komisję Europejską skargi. Owo nękanie zaczyna zwyczajnie powszednieć i przestaje odnosić swój skutek. Daje jednocześnie do myślenia o tym, jaką organizacją jest obecnie Unia. Pierwotnym celem integracji europejskiej była współpraca gospodarcza, budowanie trwałych fundamentów wzrostu dających dobrobyt i bezpieczeństwo. Obecnie w Unii snute są brednie o zielonym ładzie, a Parlament Europejski wypluwa z siebie rezolucje na takie tematy jak edukacja seksualna w Polsce. Tymczasem współpraca gospodarcza na Starym Kontynencie wciąż ma sens, tylko że jej fundamentem muszą być suwerenne państwa narodowe. One właśnie decydować powinny o kierunkach współpracy, mając w pierwszym rzędzie na uwadze zachowanie swojej odrębności i kulturowego dziedzictwa. To sprawa na tyle ważne, ze warto aby jednoznacznie odnieśli się do niej także kandydaci w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jakiej Unii chcą, czy zależy im na totalnej integracji, w której roztopić ma się narodowa tożsamość czy popierają kierunek znany jako Europa Ojczyzn, w którym kraje członkowskie koncentrują się na współpracy ekonomicznej? Czy nie obawiają się, ze przewlekłe nękanie Polski nie doprowadzi do tego, że Polacy powiedzą „dość, nie do takiej Unii wchodziliśmy?”. Póki co taki scenariusz wydaje się nierealny, kto jednak jeszcze dekadę temu prognozował, że Wielka Brytania z przytupem opuści Wspólnotę?
Warto zatem odrobić brytyjską lekcję i wyciągnąć odpowiednie wnioski, za parę lat może być już bowiem za późno!