Ostatnia beatyfikacja śląskich elżbietanek to szczególnie ważny symbol na dziś. Te kobiety broniły siebie i innych przez agresją i gwałtami dokonywanymi przez Armię Czerwoną.
Beatyfikacja siostry Marii Paschalis Jahn i jej dziewięciu towarzyszek ze zgromadzenia sióstr elżbietanek szczególnie mocno wybrzmiewa właśnie dziś. Za naszą wschodnią granicą dzieją się rzeczy analogiczne do tych, przed którymi broniły się siostry. A zbrodniarzami są żołnierze tej samej armii. Można więc mieć nadzieję, że siostry elżbietanki ze Śląska staną się ważnymi wspomożycielkami kobiet, które bronią się przed przemocą. Szczególnie w Ukrainie. Warto też przypomnieć, że żadna z beatyfikowanych nie była – jak pięknie mówił o nich w wywiadzie dla KAI o. prof. Zdzisław Kijas – intelektualistką, artystką czy działaczką społeczną. „Były zwykłymi siostrami, które złożyły śluby i opiekowały się chorymi, bo taka była najważniejsza działalność zgromadzenia elżbietanek. Chorzy przebywali w domach sióstr albo też byli przez nich odwiedzani we własnych mieszkaniach, gdy leżeli samotni i nie miał się kto o nich zatroszczyć. Siostry przygotowywały też posiłki dla potrzebujących. Były w większości Ślązaczkami, miejscowymi.
Zgromadzenie sióstr elżbietanek było niezwykle mocno obecne na terenie Śląska, i nie tylko” – opowiadał franciszkanin. Gdy do terenów Śląska zbliżała się Armia Czerwona, sugerowano im, by uciekały, by znalazły miejsca bezpieczne. „Wiadomo już było, co robi Armia Czerwona, jak traktowane są kobiety, a szczególnie siostry zakonne. Jednak bardzo mała ich liczba zdecydowała się na opuszczenie klasztorów. Przecież nie można było zabrać chorych, starszych, rannych. Siostry pozostały” – opowiadał o. Kijas. Jedna została zastrzelona, broniąc przed zgwałceniem młodą dziewczynę, która zatrudniona była przez zgromadzenie do pomocy w pracy. Inne zostały rozstrzelane i podpalone w siedzibie komendy wojskowej, broniąc się tam przed agresją.