Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Ewa Polak-Pałkiewicz
22.12.2022 18:14

Bez złudzeń co do „dobrych Niemców”

„Zaszczycił mnie wizytą doktor Mühlmann, profesor historii sztuki uniwersytetu w Jenie” – opisuje jeden z wieczorów w okupacyjnej Warszawie Maria ze Światopełk-Czetwertyńskich Tarnowska. „Miał za zadanie odwiedzać domy prywatne w celu dokonania szczegółowej ekspertyzy znajdujących się tam obrazów, zabytkowej porcelany, książek i tym podobnych. (…) Podyskutował o sztuce, a potem wezwał kierowcę i kazał mu zanieść wybrane rzeczy do bagażnika swego auta*”. Maria Tarnowska patrzyła z przerażeniem, jak w jednej chwili formalistyczni Niemcy zmieniali się w łapczywych, pozbawionych wszelkich hamulców rabusiów. „Pozostało dla mnie zagadką, jak człowiek prawdziwie wytworny, o wyrobionym smaku mógł się zgodzić na odgrywanie roli pospolitego złodzieja”. Marszałek Göring zażyczył sobie, by wszystkie przedmioty o dużej wartości artystycznej, na które trafią jego żołnierze w okupowanej Polsce, natychmiast wysyłane były do Rzeszy.

Hrabina Tarnowska nie miała nigdy złudzeń co do tzw. dobrych Niemców. Jako żona dyplomaty znała ich bardzo wielu. W swoich pamiętnikach podkreśla, że na wiele lat przed wojną „zaledwie garstka Niemców miała dość odwagi i wiary w nakazy moralne, by sprzeciwić się hitlerowskim teoriom”. Do nielicznych wyjątków należeli kardynał Galen, biskup Münster (wygłaszający antynazistowskie kazania i sprzeciwiający się publicznie praktykom eutanazji), Wilhelm Fr. Foerster i kilku protestanckich duchownych. „Niemieckie matki nie buntowały się przeciwko doktrynie uczącej synów okrucieństwa, a córki wolnej miłości, by na życzenie führera dostarczać nowych żołnierzy. Uczeni oraz intelektualiści bez wahania kupczyli swą wiedzą i profesją, wypełniając rozkazy sprzeczne z pojęciami normalnego człowieka, stosowne dla kata lub przestępcy”. 

Kapitulacja przed „starą hrabiną”

Nie mogła mieć złudzeń co do Niemców także i dlatego, że kiedy w 1942 r. gestapo aresztowało ją pod zarzutem wspomagania podziemia, kilka tygodni spędziła na Pawiaku. Zwolniono ją w wyniku nacisków z zagranicy. W oficjalnej opinii Niemcy napisali: „Zwolniona, gdyż jest zbyt niebezpiecznym elementem w więzieniu, z uwagi na zdolność organizowania samoobrony”. Wstąpiła wtedy do korpusu Służby Pomocniczej Kobiet AK. Miała 63 lata, gdy została zaprzysiężona w stopniu porucznika; w 1944 r. awansowała na majora rozkazem generała Bora-Komorowskiego. 

Na zdjęciu zrobionym 30 września 1944 r. widać cztery wychudzone postacie, które przemierzają plac przed Politechniką. Mają za sobą ostatnią barykadę powstańczą, zamykającą ul. Śniadeckich, a naprzeciw dymiące ruiny Politechniki i linie niemieckiej obrony. Mimo że nad ich głowami powiewa biała flaga, z dachów sąsiednich budynków sypie się na nich grad pocisków. Dopiero po chwili Niemcy się orientują, że to polska delegacja Czerwonego Krzyża, która idzie omawiać warunki opuszczenia Warszawy przez ludność cywilną. Mimo widocznego wycieńczenia cała czwórka jest starannie, wręcz elegancko ubrana, a jedyna w delegacji kobieta to po prostu dama, z torebką w ręku i porządnie ułożonymi włosami. Trudno byłoby się domyśleć, że w tej właśnie chwili marzy o zerwaniu bodaj jednego z dorodnych pomidorów, które rosną tuż przy placu, na dawnym torze wyścigowym, zamienionym za okupacji w ogródki działkowe, co głodującej inteligencji warszawskiej zapewniało trochę witamin. 

Dama ta to „heroiczna przewodnicząca PCK”, jak później nazywano Marię Tarnowską w prasie emigracyjnej, mianowana parlamentariuszem do rozmów z Niemcami, by ratować ludność cywilną Warszawy. Jej zdecydowanie i nienaganna niemczyzna budziły respekt Niemców. Jej siostrzeniec Andrzej L. Żółtowski wspomina, że dwukrotnie wymogła na Niemcach ustępstwa: zagwarantowanie wyjścia ludności cywilnej jeszcze w czasie toczących się walk i wywiezienie ze stolicy rannych w końcu września. Dziesięć tysięcy osób z tych ciężko wypracowanych ustępstw skorzystało. „To była jej osobista inicjatywa, doprowadzona do skutecznego zakończenia. To ona złożyła projekt w dowództwie AK, ona udała się na barykady, pod jakże efemeryczną ochroną flagi Czerwonego Krzyża, do posterunków niemieckich”. Delegowało ją naczelne dowództwo, ale ona sama nigdy się tym nie szczyciła, nie wspomniała o tym nawet słowem w pisanych po wojnie pamiętnikach, gdzie zresztą jak najskrupulatniej pomija większość swoich zasług – w tej wojnie i wojnie 1920 r. – wraz z najwyższym odznaczeniem europejskim dla zasłużonych na polu pielęgniarstwa, medalem Florence Nightingale. 

Maria Tarnowska obecna była także z ramienia AK i PCK przy rozmowach kapitulacyjnych powstania. Zaskoczony jej dumną i godną postawą protokolant, porucznik Wehrmachtu Gerhard von Jordan zanotował w swoim dzienniku: „W tym momencie, gdy protokół był gotów, mieliśmy wrażenie, że to nie Polacy kapitulują, lecz my – przed starą hrabiną” („Polnische Jahre”).

Zachód nie chciał wiedzieć

Co spowodowało, że „Wspomnienia” Marii Tarnowskiej opisujące te wydarzenia – ale także kreślące pasjonującą panoramę dziejów okupacji i lat wcześniejszych, które autorka spędziła w wielu krajach Europy wraz z mężem Adamem Tarnowskim, dyplomatą w służbie rządu austriackiego – nie spotkały się na Zachodzie z zainteresowaniem? 

Napisane po angielsku w latach 50. w Brazylii, z myślą o czytelniku amerykańskim – do Amerykanów autorka przez całe życie żywiła wielki sentyment i szacunek – miały stanowić pogłębiony obraz zmagań Polski o odzyskanie niepodległości, a także prowadzonej w czasie II wojny nierównej, pełnej niewyobrażalnego poświęcenia walki z dwoma agresorami. Może ta właśnie „niewyobrażalność” stała się powodem przemilczenia? Aż do pierwszych wydań książek Normana Davisa Zachód nie chciał wiedzieć, co naprawdę spotkało Polaków podczas ostatniej wojny. Jak wyglądała okupacja, jaka była skala zbrodni niemieckich i jak heroiczny był nasz opór. Jeżeli coś docierało, to ginęło w atmosferze powszechnego niedowierzania i zimnych politycznych kalkulacji. 

Maria Tarnowska, która jako członkini władz Polskiego Czerwonego Krzyża nie dała Niemcom satysfakcji wciągnięcia tej organizacji do propagandowego rozegrania sprawy Katynia, a potem odbierała pierwsze sprawozdanie z Katynia złożone przez Ferdynanda Goetla, odnotowuje także niezrozumiały dla niej fakt, że opublikowany przez rząd polski w Londynie tom zawierający dokumentację zbrodni katyńskiej przeszedł na Zachodzie zupełnie bez echa. 

Była niezwykle wyczulona na kwestie honoru, rycerskości, wspaniałomyślności wobec wrogów i moralny obowiązek służenia potrzebującym. Jej sporządzane na bieżąco notatki ze spotkań z gen. Günterem Rohrem zawierają pełną nadziei – która wkrótce okazała się płonna – wzmiankę o tym, że Rohr uważa powstańców za regularną armię. Wskutek jego interwencji wydano specjalny rozkaz, na mocy którego żołnierze powstania otrzymali prawa należne kombatantom. Niestety pozostał on tylko na papierze. Podobna była taktyka gen. Ericha von dem Bacha: teatralna gra przy spotkaniu z przedstawicielami międzynarodowej organizacji, obliczona na to, że Polacy wobec nieuchronnej klęski powstania dadzą się namówić na wspólną walkę przeciwko Armii Czerwonej.

Od uniformu pielęgniarki do munduru sanitariuszki

W kreślonym dzisiaj, często niewprawną ręką, obrazie arystokracji i ziemiaństwa, dominuje symboliczny motyw balu i polowania, nigdy niemal nie pada słowo „służba”. A bez tego nie istniało wychowanie dzieci w żadnym ziemiańskim domu. Traktowanie na serio służby społecznej sprawiało, że tak liczne młode ziemianki zaciągały się jako sanitariuszki w przyfrontowych szpitalach w latach wojny albo zakładały we własnych majątkach ochronki i punkty pomocy medycznej w czasach pokoju, gdzie służyły potrzebującym nierzadko od rana do wieczora. 

Maria Tarnowska włożyła mundur siostry Czerwonego Krzyża dziesięć lat po ślubie. Była sanitariuszką w czasie wojny na Bałkanach w latach 1912–1913 (jej mąż był wówczas ambasadorem Austrii w Bułgarii) oraz na froncie austriacko-rosyjskim I wojny. W czasie wojny bolszewickiej była komendantem tzw. czołówek Czerwonego Krzyża, pracowała w szpitalach mobilnych. Wspomina ten czas jak najlepiej, choć bywało ciężko. „…w tamtych latach Czerwony Krzyż zajmował się tym, do czego został powołany; dopiero później naziści i komuniści wykorzystywali go do działań szpiegowskich” – zaznacza we „Wspomnieniach”. 

Na kilka lat przed II wojną Maria Tarnowska zaczęła w swoim majątku Świerże nad Bugiem leczyć chłopki z sąsiedztwa, ale także uczyć je, jak dbać o niemowlęta, przygotowywać sterylne opatrunki, pielęgnować chorych. Zyskawszy sławę „cudownej uzdrowicielki” (która potrafi zaradzić nawet chorobom krów i świń!) postanowiła działać na szerszym polu. Opracowała projekt powołania sieci poradni zdrowia na wsiach wykorzystującej oddziały terenowe Czerwonego Krzyża i prywatne majątki ziemian. Właściciele majątków mieli dać budynki i sprzęt, Czerwony Krzyż – pielęgniarki, a państwo opłacać lekarzy. 

Poparcie przyszło przede wszystkim ze strony właścicielek majątków, które dla tego celu powołały własne stowarzyszenie. Pierwszy dobrze wyposażony i nowoczesny ośrodek zdrowia powstał w posiadłości Tarnowskich. Wieś włączyła się w tę inicjatywę, dbając o niego jak o swoją własność, zresztą faktycznie został jej przekazany. Wszystkie porady były nieodpłatne. W 1939 r. dzięki energii pomysłodawczyni działało w Polsce 300 takich ośrodków. „Odwiedziłam wszystkie, pisałam artykuły do czasopism, wygłaszałam radiowe pogadanki na temat projektu, snułam śmiałe plany na przyszłość, myśląc o łaźniach i opiece dentystycznej”. Wojna sprawiła, że uniform wykwalifikowanej pielęgniarki trzeba było zamienić znów na mundur sanitariuszki Czerwonego Krzyża, a ten stać się musiał także mundurem żołnierza.

Życie w walizce średniej wielkości

„Gdy wojna na ziemiach polskich się skończyła, Maria Tarnowska zapoznała się z nowymi realiami w więzieniu milicyjnym w Olkuszu” – uzupełnia jej dzieje Andrzej L. Żółtowski. „Przetrzymywano ją tam przez miesiąc. Zwolniona, zorganizowała w Krakowie opiekę Czerwonego Krzyża nad tysiącami ludzi wszystkich nacji Europy, wyniszczonych i bezdomnych, wracających z obozów niemieckich. Jako urzędujący prezes PCK dokonała nadludzkiego wysiłku, by w zdewastowanym kraju udzielić pomocy szpitalnej, zorganizować biuro poszukiwań zaginionych i zaradzić tragediom osobistym tysięcy dotkniętych nieszczęściem”.

Z Czerwonego Krzyża wyrzucono ją wraz ze wszystkimi przedwojennymi pracownikami, by uczynić miejsce dla agentów rządzącej partii, którzy nie mieli podstawowej wiedzy potrzebnej w tej działalności, zaś praca charytatywna ich nie obchodziła. Dary z całego świata dla PCK rozdzielano swoim, według komunistycznych zwyczajów. Wyrzucona została także z kawiarenki, którą założyła w czasie okupacji razem z Zofią Potocką przy pl. Trzech Krzyży, zagrożona aresztowaniem w 1946 r. wyjeżdża do Szwajcarii, by spotkać się z synem. Tam umiera Adam Tarnowski, wycieńczony przeżyciami okupacyjnymi. Maria Tarnowska wyrusza do Brazylii, by połączyć się z synem i jego rodziną, i tu dosięga ją kolejny cios – syn ginie w wypadku przygnieciony ciężarówką. W 1958 r. Tarnowska wraca do Polski i wtedy sama staje się podopieczną Czerwonego Krzyża, który uzyskał dla niej jednopokojowe mieszkanie z kwaterunku przy Poznańskiej. Do późnej starości musi pracować, żeby mieć za co kupić węgiel.

Maria, którą nazywano także „księżniczką w mundurze”, kończy swój pamiętnik, dedykowany ludziom z Zachodu, przesłaniem, by przestali obojętnymi oczami patrzeć na tragedię Polski: „Zachowałam wolność i wtopiłam się w anonimowy tłum uchodźców. Nigdzie nie jestem przypisana. Wszystkie moje doczesne dobra mieszczą się w walizce średniej wielkości. Koleje mego losu nie budzą większego zainteresowania i niewarte są wzmianki”.


*Kajetan Mühlmann był mianowanym przez Göringa specjalnym pełnomocnikiem „do spraw ochrony i zabezpieczania dzieł sztuki” na terenach okupowanych przez Niemcy oraz kierownikiem wydziału nauki i oświaty odpowiedzialnym za grabież i wywożenie dzieł sztuki z terenu GG. W prasie amerykańskiej zyskał miano „najbardziej nieprzejednanego nazisty w grupie szabrowników przeznaczonych do amerykańskiego śledztwa”, a historyk sztuki J. Petropoulos nazwał go „jednym z największych grabieżców sztuki w historii ludzkiej cywilizacji”. Mimo intensywnych wysiłków Amerykanów i Polaków udało mu się ukryć i uciec od odpowiedzialności za swoje czyny. Do końca życia żył w południowej Bawarii, utrzymując się z handlu dziełami sztuki.