Chodzi tu np. o zmiany klimatyczne, bezpieczeństwo i kontrolę granic. Rutte nie mówił przy tym nic ani o praworządności, ani o kwotach imigrantów. Mówił natomiast, że „nie boi się niemiecko-francuskiego superpaństwa”. Prasa niemiecka i tak odebrała go jednak jako przywódcę „buntu małych państw” – widać jego „nie boję się” tylko ją sprowokowało. Dla Polski z berlińskiej wizyty premiera Holandii płynie dwojaka lekcja. Po pierwsze, Berlin jest już półoficjalną stolicą UE i to tu się teraz lobbuje w sprawach Unii. Po drugie, coraz wyraźniej zarysowują się po brexicie dwie opcje. Albo nieco więcej pieniędzy do podziału i przy tym więcej kontroli Berlina i Paryża, albo mniej kontroli, ale za to skromniejszy budżet. W Polsce nie chcemy ani jednego, ani drugiego, jednak i tak będziemy musieli wybrać. Zwykle wybieraliśmy wolność.
Alternatywa Marka Ruttego
Premier Holandii Mark Rutte 2 marca przyjechał do Berlina specjalnie po to, aby opowiedzieć o swojej wizji Unii Europejskiej. W największym skrócie ma to być Europa, która mniej ingeruje, ale też mniej wydaje. Ogranicza się tylko do sfer, w których inicjatywy poszczególnych państw mogą nie wystarczyć.