Drobne siwiutkie postaci, już ostatni żyjący. Garstka tych, co pamiętają, jak było. Przyzwyczajeni, że ich uczuć się nie oszczędza. Nie przypuszczali co prawda, że Sowieci aż tak ich wystawią do wiatru, choć może mogli to przewidzieć po tylu zdradach, wywózkach, morderstwach. Nie mieli wątpliwości. Nie wahali się. Pamiętam Ciocię Basię Łączyńską, żołnierza „Obroży”. Chciała być lekarką, opatrywała setki rannych. Jeszcze kilka lat temu, wyprostowana na krzesełku podczas uroczystości w parku Dreszera, oddawała cześć pamięci kolegów, którzy zginęli. Już odeszła jak wielu, wielu innych. Pamiętam lata 60., po stalinizmie, tłum czterdziestoparolatków, którym nareszcie wolno było oddać hołd kolegom. Lata 80. – starzejący się, przerzedzony tłumek i karne, szare szeregi krzyży na Powązkach Wojskowych. W 50. rocznicę, w 1994 r. – już nieliczni, oburzeni napaścią „Wyborczej”, umierali na serce w tropikalnym upale. Ciotka Wacława zmarła pod Paryżem. W Powstaniu liczyła zabitych. Dziwiło ją, jak my młodzi już nie rozumiemy, że po prostu musieli. Nie o demokrację. Chcieli być wolni, choćby przez parę dni.
Jeszcze Polska, póki Oni żyją, póki my żyjemy...
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Powstanie Warszawskie
Teresa Bochwic