Nie od dziś zdaje mi się, że ktoś mnie często śledzi. To paranoiczne, zdaniem niektórych, przeświadczenie miała cała moja rodzina co najmniej od 65 lat. W 1951 r. UB osaczała Matkę, w 1954 r. osaczała mego Ojca. Nieco później, gdy byłam w I klasie, inspektorka oświaty zapytała mnie siedmioletnią: „A, to ty jesteś ta najgorsza w klasie?”.
Miałam same czwórki i piątki, ale dziadek był oficerem sanacyjnym. W 1962 r. Matka siedziała w więzieniu za kontakty z „Kulturą” paryską. W 1963 r. naszą rodzinę oplątała gęsta sieć esbeckiego nadzoru – obserwacją objęto 200 osób z sąsiedztwa, a w domu zainstalowano podsłuchy (pokojowy i telefoniczny) i diabli wiedzą co jeszcze, plus tajemniczy kabel długi na jakieś 30 metrów. W 1968 r. zamknęli mój wydział na Uniwersytecie Warszawskim (i część kolegów), przesłuchiwali rodzinę, grozili Ojcu. W 1976 r. gęsta obstawa MO i SB oraz TW wobec przyjaciół z KOR, ROPCiO itd. W 1981, 1982, 1984... I tak dalej. Wydawało się, że w III RP to się skończy. Gdzie tam! Ciągle były tematy. A to Amber Gold, a to aneks do raportu, a to Smoleńsk, a to resortowe dzieci; o wszystkim mogłam napisać, u Sakiewicza na przykład. Straszenie, najazdy, włamania. I tak, odkąd sięgam pamięcią.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Teresa Bochwic