„Język nienawiści” to zmartwienie obecnej opozycji, maszerującej raźno pod hasłami wolności słowa, równości i demokracji. Niegdyś, jako władza, nie słyszała, jak jej własny poseł Janusz Palikot zapowiadał „wypatroszenie” Jarosława. Tamta władza próbowała zakazać takiego języka prawnie, a karalne miały być powątpiewania o homoseksualistach, rozmaitych mniejszościach, ostatnio o uchodźcach. Oto opozycyjne dziś czasopisma, politycy, okładki. „Newsweek”: „Polaków wojna domowa”. Kukiz w „Rzeczpospolitej”: „Pójdę na wojnę”. „Polityka” kłamliwie (to też zła mowa): „PiS wyprowadza Polskę z Europy”. Nawet prof. Bugaj: „Trzeba będzie rozstrzelać PiS”. Słowa „zabić” posłowie PO używają tak często, że nie nadążyłoby się tego zanotować. W Google’ach „zastrzelić Kaczyńskiego” daje 110 tys. wyników. Prof. Maria Szonert-Binienda uważa, że takie działania socjotechniczne przez lata stosowane były np. przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Litwinienko, były rosyjski agent, mówił o praktyce łączenia wojny informacyjnej z przemocą. „Chodzi o budowanie legendy, która za jakiś czas pozwoli bezkarnie zabić”. Skąd się teraz wzięło aż tyle tego złego języka? I w jakim właściwie celu?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Teresa Bochwic