„Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze” – wołał Konrad w „Dziadach” Adama Mickiewicza. Ponad „milijon” złotych w dwa miesiące zarobił Ryszard Petru – tak wynika z jego najnowszego oświadczenia majątkowego. Pytany przez „Fakt” Petru wyjaśnił, że zarobił, bo doradzał przy zawieraniu wielomilionowych kontraktów. Przy okazji dodał butnie, że wejście do polityki nie opłaciło mu się finansowo, bo dzisiaj zarabia znacznie mniej. Ot, bezinteresowny, szlachetny, poświęcający się dla spraw i ludzi altruista. Co oznacza zajmować się doradztwem przy wielkich kontraktach w krajach posowieckich? Bardzo często – ale to z pewnością nie dotyczy Petru – po prostu mieć „dojścia” wśród polityków, oligarchów, policjantów, sędziów. Umieć wskazać, ile trzeba odpalić konkretnemu urzędnikowi postkolonialnego ubekistanu, by mieć gwarancje, że nikt nas nie ruszy. „Fachowcom” mającym tego typu wiedzę zachodni inwestorzy, chcący szybko wyrwać kasę kosztem postkomunistycznego bantustanu, są gotowi zapłacić bardzo wiele. Zaś koniec postkomunizmu to dla nich koniec istnienia żyły złota.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Piotr Lisiewicz