Agenturalna współpraca Lecha Wałęsy z SB w latach 1970–1976 nie może być porównywalna z zakresem wieloletniej i znacznie lepiej wynagradzanej współpracy Lesława Maleszki, jednego z najcenniejszych szpiclów w historii bezpieki, który ukrywając się pod wieloma pseudonimami, nie tylko donosił na przyjaciół ze Studenckiego Komitetu Solidarności, ale instruował esbeków, jak ich inwigilować. Trudno jednak uciec od porównań.
Obrona przeciwników lustracji w sprawie TW „Ketmana” vel „Returna”, „Tomka” i „Zbyszka” wyglądała na początku dość podobnie, jak w wypadku Lecha Wałęsy w 2008 r. i dzisiaj. Teraz już nikt nie broni honoru Maleszki jak niepodległości. Dlaczego? Przypomnijmy wybrane cytaty po ujawnieniu „Ketmana”.
Krzysztof Kozłowski, 2001 r.: Nie wiem, czy Maleszka był, czy nie był agentem. Ale zwalczanie współpracy agenturalnej przez donos jest absurdem. Zastanówmy się, czy mówimy o plotkach, czy o faktach.
Bronisław Wildstein, 2008 r.: Podczas pierwszej rozmowy, bez mojego udziału, doszło do awantury między nim a Ewą Kulik-Bielińską. Michnik krzyczał, że czepiamy się człowieka, że Maleszkę złamano. Potem do Ewy przyszła Helena Łuczywo. Przekonywała, że ujawnienie prawdy będzie straszne dla całego środowiska. A o drugiej w nocy do Ewy zadzwonił Michnik. Powtarzał, że Maleszka tego nie przeżyje. Posłużył się metaforą: „Tylko raz strzela się człowiekowi w serce”.
Paweł Wroński po emisji filmu „Trzech kumpli”: Lesław Maleszka redagował najczęściej takie większe teksty, które miały charakter albo ekonomiczny, albo historyczny. Żadnego mojego tekstu dotyczącego stricte, stricte takiej polityki.
Władysław Frasyniuk, 2005 r.: Zwolennicy lustracji twierdzą, że po ujawnieniu teczek skończą się szantaże nimi. A ja nie słyszałem, żeby ktoś kogoś szantażował teczką. Słynna sprawa Lesława Maleszki przecież wcale nie wyszła z teczek, tylko z czyjejś pracy magisterskiej.
Lesław przeciwko „dzikiej lustracji”
Lesław Maleszka przez ponad dekadę pisał na łamach „Czasu Krakowskiego”, „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej” na tematy lustracji i dekomunizacji, choć część jego obrońców – jak i on sam – wskazywała, że nigdy nie był sędzią we własnej sprawie. Nawoływał, by akta SB „zabetonować”, bo są świadectwem krzywd, prowokacji SB i ludzkich dramatów. Twierdził, że dekomunizacja to „polowanie na czarownice”, „niszczenie demokratycznych podstaw prawa”, odwet. Zupełnie podobny styl myślenia towarzyszył pierwszemu niekomunistycznemu szefowi MSW Krzysztofowi Kozłowskiemu.
Maleszka miał podstawy, by wierzyć, że nigdy nie wyjdzie na jaw jego konfidencka przeszłość, która być może w jakiejś mierze przyczyniła się do śmierci krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa. Teczka personalna i teczka pracy, rejestrujące dokładny przebieg współpracy działacza SKS z SB, zostały zniszczone. Obrona godności i czci Maleszki trwała jednak tylko kilka dni – do momentu listu otwartego jego kolegów, opublikowanego w „Rzeczpospolitej” w listopadzie 2001 r. Kilkanaście godzin po zapewnieniach m.in. Krzysztofa Kozłowskiego, że Maleszka nie był agentem, „Return” sam się przyznał. I w swoim stylu apelował, by jego przykład był ostatnim ujawnionym źródłem tajnej policji PRL. „Mam tylko jedno życzenie. Chciałbym, by moje akta osobowe gromadzone przez SB były pierwszymi – i ostatnimi, które zostaną publicznie otwarte. Policja polityczna w komunistycznym państwie złamała kręgosłupy moralne wielu osób. […] Rozumiem, że aparat administracyjny państwa powinien wiedzieć, jaka jest przeszłość urzędnika na wysokim szczeblu, któremu powierza się informacje szczególnej wagi. Jakie jednak będą korzyści z tych paru pręgierzy hańby, w imię których jesteśmy gotowi dewastować różne więzi społeczne?” – pisał w oświadczeniu, w którym przyznał się do pracy agenturalnej dla krakowskiej SB w latach 70. i 80. A co by było, gdyby Maleszka zwyczajnie zmieniał wersje, odrzucał ustalenia historyków, bronił się sfałszowanymi teczkami – co ciekawe, żaden historyk epoki PRL-u na sfałszowaną dokumentację TW z lat 70. i 80. nie wskazał – i szedł, podobnie jak Wałęsa, w zaparte? Przecież nie ma teczki pracy i „co nam pan zrobi”? Pierwszym dowodem na fakt intensywnej współpracy „Ketmana” była praca magisterska oficera SB, napisana podczas kursów w Legionowie. W dodatku opublikowana na łamach „Tygodnika Powszechnego”, z którym Maleszka był mocno związany. Ot, zrządzenie losu.
Teczka „Bolka” lepiej zachowana
W wypadku Lecha Wałęsy dysponujemy oryginalnymi materiałami wytworzonymi przez SB. W tym m.in. pisemnym zobowiązaniem do współpracy, pokwitowaniami odbioru pieniędzy, konkretnymi sprawami operacyjnymi wymierzonymi w tych pracowników Stoczni Gdańskiej, na których TW „Bolek” składał donosy. Nie stawiam znaku równości między zakresem współpracy Maleszki i Wałęsy, bo nie ma czego porównywać. W porównaniu do wykorzystania operacyjnego TW „Ketmana” vel „Returna” vel „Zbyszka” vel „Tomka”, współpraca gdańskiego robotnika była rzeczywiście, incydentalna i trwała znacznie krócej.
Jednak dowody świadczące przeciw Wałęsie są potężne. Jego najtwardsi zwolennicy – a i zapewne sam lider Solidarności – do chwili ujawnienia „szafy Kiszczaka” sądzili, że historycy będą operowali tylko kserokopiami, „kserami z kser”, a oryginały, łącznie ze zobowiązaniem do podjęcia tajnej współpracy z bezpieką, zostały – tak jak w wypadku Maleszki – zniszczone. Tak się jednak z wielu powodów nie stało, a dyskusja o tym, dlaczego Czesław Kiszczak trzymał haki na byłego prezydenta w swoim domu, będzie trwała latami.
Skoro w wypadku Lesława Maleszki nie dysponujemy teczkami pracy, uważanymi przez badaczy dziejów najnowszych za potwierdzenie uwikłania w kontakty z SB, dlaczego KOD, „Gazeta Wyborcza”, środowiska lewicowe już nie bronią krakowskiego konfidenta i jednocześnie – mimo dowodów – wspierają kilkanaście sprzecznych ze sobą wersji Lecha Wałęsy? Godzą się z tezą, że aparat bezpieczeństwa masowo fałszował teczki, ale tak naprawdę tylko tę jedną – TW „Bolka”? Nawet dwóch znanych historyków, profesorowie Andrzej Paczkowski i Andrzej Friszke – jeden niezaangażowany i drugi, nazywany „ulubionym badaczem »Gazety Wyborczej«”, nie mają wątpliwości, że dokumenty znalezione w domu Kiszczaka są autentyczne. – Myślę, że ten oryginał jest autentyczny i to, co znaliśmy z kserokopii, to teraz możemy poznać z oryginału. Ale ten cały okres 1970–1976 była potwierdzona współpraca – mówił Paczkowski, przypominając o książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. A Friszke? Dotąd twierdził, że opisywanie przeszłości Lecha Wałęsy jest zamachem na ikonę Solidarności, na mit założycielski III RP, na dumę narodową.
Po ujawnieniu teczek przez IPN zmienił zdanie i przyznał rację badaczom, z którymi dotychczas się nie zgadzał. – Nie mam wątpliwości, że te dokumenty są autentyczne. Świadczy o tym np. ich wielkość i szczegółowość. Nie ma możliwości, żeby tak obszerny szczegółowy opis sytuacji w stoczni odtworzyć po latach, np. po to, żeby skompromitować Wałęsę jako przywódcę Solidarności. Nikt nie byłby w stanie tego zrobić - powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Friszke dodawał, że były prezydent uprawia zwyczajne krętactwo, którego nie da się obronić i odpowiada za ukrycie teczek TW Bolek w czasie, gdy pełnił najwyższy urząd w państwie.
A może „obrońcom demokracji” chodzi o wyparcie z własnej świadomości poczucia, że historia nie jest czarno-biała, ma również odcienie szarości i nie warto ulegać własnym projekcjom? To one skłaniają do posługiwania się inwektywami w stronę tych, którzy piszą o dziejach w zgodzie z warsztatem historyka. W efekcie niszczą i tak już zdewastowany poziom debaty publicznej w Polsce.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegorz Wszołek