Witek Kalinowski
Odszedł przedwcześnie, i to teraz, w najgorętszym momencie, gdy ważyć się będą losy naszego kraju, pokonany paroletnią chorobą. Nie wahał się mówić: losy naszej polskiej wspólnoty.
Doktor filozofii, tłumacz, dziennikarz, radiowiec. Społecznik, czegokolwiek dotknął. Człowiek, któremu nic nie trzeba było tłumaczyć. Wiecznie rozgadany, przyjacielski, wiecznie pełen planów, by lepiej zorganizować życie, znaleźć nowe rozwiązania. Nie był wierzący, ale doskonale rozumiał potrzebę wiary i oparcia w niej. Gdy go poznałam w 1991 r., był pełen nadziei, że nareszcie dobrze urządzimy wolną Polskę. Zdawał sobie sprawę ze wszystkich ograniczeń nowych czasów, przeżywał zdradę części elit solidarnościowych. Latami doradzał walczącym z peerelowskimi złogami w spółdzielniach mieszkaniowych, współtworzył nowe ustawy jako doradca polityków. W ostatnich latach martwił się groźnymi pomrukami ze Wschodu. Zrobił, co mógł, żeby ratować polskość – stworzył naukowe seminarium języka polskiego, by zachować to najcenniejsze dobro. Chory na Polskę, tak jak my.