Grubo ponad pół miliona odsłon pirackich kopii filmu „Tam, gdzie da się żyć” na YouTubie – ten wynik pokazuje, jak mocno poruszył on polskich emigrantów i ich przyjaciół w kraju. Ale pojawiły się też głosy krytyczne: wyjechali z Polski, a teraz wzywają nas do wyjścia na ulice. Uważam je za nieprzemyślane, a kreowanie podziału między Polakami w kraju i na emigracji za skrajnie szkodliwe.
Ledwie „Gazeta Polska” z płytą z filmem „Tam, gdzie da się żyć” zniknęła z kiosków, a już – jak to często bywa – w internecie pojawiły się jego kopie wrzucone przez piratów. A pod nimi – tysiące komentarzy Polaków z całego świata.
Niech piekło pochłonie tych, przez których wyemigrowaliśmy
Najmocniejszy był chyba wpis podpisany „Amt Marek”, powstały w noc sylwestrową. „Sylwestrowa noc przebojów jak co roku. Tym razem wytrzymałem ponad godzinę. Znowu poleciały łzy... Tęsknota nie puka lecz wali do serca. Łatwo się mówi, że TU lepiej się żyje, że nie ma nawet porównania, że zrobiliśmy to dla dzieci. Ale TU nie ma przyjaciół, to nie tu dorastaliśmy, to nie TU są nasze miejsca do których wracamy myślami…
Nagle córka obraca moją twarz i pyta: »Tatusiu dlaczego płaczesz?«. Rozkleiłem się na dobre. Michalinka już rozumie, dostrzega, wie, że pochodzi z Polski, z Katowic. Ale Ona nie czuje się tu obco, ma już kolegów i koleżanki… Za rok dla naszych dzieci miejscem, z którym będzie łączyło ich wszystko (poza aktem urodzenia i zdjęciami) stanie się Szkocja…
Czuję się przegrany. Nie wiem, czy wolałbym być bogatym biedakiem w Polsce czy średnio usytuowanym smutnym emigrantem. Nie żałuję wyjazdu, żałuję, że mój kraj mnie do tego zmusił. Niech piekło pochłonie tych, przez których miliony nam podobnych musiało wyjechać ze swojej Ojczyzny. Kocham Cię, Polsko”.
Takich wpisów jest wiele, co chwilę historia życia kogoś, kto tłumił w sobie przez lata uczucia, a dzięki filmowi zobaczył, że inni czują to samo. I zaczął swój jednostkowy los umieszczać w układance losów milionów rówieśników.
Ta sama złość
Reżyser filmu Magdalena Piejko umieściła moje nazwisko w jego końcowych napisach pod hasłem „opieka merytoryczna”. W rzeczywistości udzieliłem jej zaledwie kilku rad i ponoszę pełną odpowiedzialność za najbardziej… krytykowane kawałki filmu. Moja „opieka” ograniczyła się do doradzenia Autorce, by pogadała z emigracyjnymi hiphopowcami, a potem by puściła ich ważne wypowiedzi bez cenzury, z wulgaryzmami włącznie. Bo film jest potrzebny nie jako propaganda, ale dokument. Robienie z nich aniołków byłoby fałszowaniem rzeczywistości.
Magdalena Piejko pokazała w filmie cały przekrój emigracji. Jest wielu „normalsów”, którzy nie wyróżniają się wśród zwykłych Polaków, urodziły im się na wygnaniu dzieci, na których utrzymanie w kraju nie byłoby ich stać.
Istnieją też polskie parafie i procesje Bożego Ciała, więc i tam warto było pójść i porozmawiać.
Są też tacy, co przyjeżdżają na hiphopowy festiwal do Brighton. Niektórzy mają tatuaże, inni klną, ale jednocześnie są do bólu szczerzy, niezmanierowani. Nie może ich nie być z filmie.
To właśnie dbałość Autorki o to, by pokazać wszystkie odmiany emigranta, przyniosła rewelacyjny efekt końcowy: okazało się, że tam wykształcony, elokwentny facet po dobrych studiach gada to samo, co przeklinający hiphopowiec, a tegoż hiphopowca wspiera matka gromadki dzieci. Inny język, te same treści, ta sama analiza przyczyn wyjazdu, ta sama złość.
Z zewnątrz czasem lepiej widać
Wokół emigrantów narosła masa stereotypów. W 2007 r. w TVN serwowano przekaz: oto masowo ustawiają się oni pod ambasadami, by obalić rządy PiS‑u.
Nikt tej nieprawdy do dziś nie sprostował. Zdecydowana większość emigrantów nie głosowała w ogóle, bo była zniechęcona do wszystkiego.
Istnienie tego stereotypu zaszczepionego przez TVN owocowało teraz komentarzami w stylu: sami głosowaliście na PO, wyjechaliście, a teraz nas namawiacie do buntu.
Nic bardziej błędnego. Każda grupa, która zaczyna rozumieć, w jakim syfie żyjemy, powinna być dla nas cenna. Dlaczego na emigracji pojawiły się ku temu warunki?
Po pierwsze, emigranci zobaczyli jak wygląda państwo normalne, a nie postkomunistyczne. Takie, w którym o awansie nie decyduje tylko urodzenie w odpowiedniej rodzinie czy umocowanie w sitwie.
Po drugie, ich tęsknota za krajem pomogła im dostrzec wartość jego kultury. Nałożyło się to na wzrost zainteresowania historią, choćby Żołnierzami Wyklętymi, wśród młodzieży w samym kraju. I idący za nim wzrost patriotycznej świadomości.
I trzeci czynnik: słabsze oddziaływanie na emigrantów propagandy TVN, TVP czy Polsatu i wzrost znaczenia niecenzurowanego internetu w pozyskiwaniu informacji.
Jeden z komentarzy głosił, że emigranci stchórzyli, a przecież powinni być jak rotmistrz Pilecki. Ci, którzy wyjeżdżali, nie opuszczali żadnego pola walki, bo perspektywy walki nie było, lecz marazm. Wyjechali, bo tu nie widzieli możliwości założenia i utrzymania rodziny, ale także nie widzieli szans na skuteczny bunt.
Na emigracji jest dziś zdecydowanie więcej dzieci robotników z Sierpnia 1980 r. niż dzieci komunistów i esbeków. Ci drudzy zdecydowanie częściej zostawali w III RP biznesmenami, sędziami, urzędnikami itp. Oni nie muszą emigrować.
Jak system wymyśla podziały
Nie ma dzisiaj sytuacji bardziej wymarzonej przez rząd, niż kłótnie między Polakami z emigracji i kraju. Potrzebny jest inny podział. Komorowski startował do wyborów pod hasłem „Zgoda buduje”. Otóż zgoda z władzą nie buduje, bo jest zgodą na trwanie jej przywilejów, szkodliwych z punktu widzenia zwykłych Polaków.
Natomiast potrzebna jest zgoda wśród tych, których możliwości system ogranicza. Gdyby uprzywilejowanym nie udawało się ciągle wzajemnie napuszczać na siebie reszty, system już dawno by upadł.
Ileż ja pamiętam w III RP kampanii dzielących porządnych Polaków! Jak sprytnie grał tym przeciwnik, w latach 90. wpuszczając młodzież w kanał wojny subkultur – między punkami i skinami. Jak media dzieliły Polaków na młodych i moherowe babcie. Albo ten klimacik z lat 90., ładowany studentom do głów: jesteście lepsi od kolegów po podstawówce, chyba nie będziecie się zadawać z prymitywami? No i jeszcze Palikot, który przyciągnął część młodzieży, obiecując legalizację marihuany, której rzecz jasna legalizować nie chciał.
Wolność Polaków miała opierać się na prawie do kłótni o seks, narkotyki, przekleństwa, wysokość IQ, czy ktoś jest modny, czy obciachowy, inteligentny czy ograniczony.
Byle nie zjednoczyli się i nie rozpoczęli walki z systemem.
Zasługi hiphopowców
Gdy czytam opinie oburzonych na język hiphopowców, widzę w tym ciąg dalszy pułapki podziałów. Mam ochotę zapytać: naprawdę Gura i Skoczek mało robią dla Polski? A to, że robią rap? Że szczerze gadają do młodych Polaków ich językiem? Pamiętam początki rapu, bo działo się to jakoś wokół mnie. Chodziłem na początku lat 90. na mecze Lecha Poznań, do kotła. Peja czy Fazi byli znani wszystkim. Kryterium wartości kultury jest dla mnie zdolność do podnoszenia człowieka na wyższy poziom, pokazywania mu nieodkrytych wcześniej perspektyw. Hip-hop nie przerobił zwykłych ludzi na anioły, jak marzyło się niegdyś Juliuszowi Słowackiemu. Ale dał chłopakom z dzielnicy przestrzeń do wymiany myśli. A dzięki tej wymianie myśli zaczęli stawać się najpierw ulicą, potem lokalną społecznością, wreszcie narodem. Dlatego twierdzę, że hip-hop jest najważniejszym zjawiskiem w polskiej kulturze po 1989 r.
Zaskoczeni „Gazetą Polską”
I jeszcze na koniec parę słów do tych, którzy atakowali film dlatego, że jego producentem jest „Gazeta Polska”.
Oczywiście możecie pisać za TVN‑em, „Gazetą Wyborczą” (oraz prorosyjską prawicą), że jesteśmy organem PiS‑u oraz bandą świrów. Tyle że lepiej, żebyście poznali prawdę u źródła, a nie od ludzi nam nieżyczliwych.
Jesteśmy twardymi ludźmi robiącymi swoje od 1993 r., a więc przez 22 lata (inne podobne pisma istnieją 2–3 lata). Gdy powstawaliśmy, żadnego PiS‑u nie było, a układ sił był znacznie bardziej parszywy niż dzisiaj. Oceniajcie to, co robimy, a nie to co, mówią o nas ci, których staramy się pozbawić ich przywilejów.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Piotr Lisiewicz