Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Mieszkanie dla młodych – prezent dla deweloperów

Jak duży jest w Polsce głód mieszkaniowy? Może się wydawać, że zdecydowanie mniejszy niż w czasach realnego socjalizmu. Ale prawda jest inna.

Jak duży jest w Polsce głód mieszkaniowy? Może się wydawać, że zdecydowanie mniejszy niż w czasach realnego socjalizmu. Ale prawda jest inna. Dziś buduje się w Polsce niemal tyle samo mieszkań co na początku lat 90. XX w. Wedle niektórych szacunków brakuje nam blisko 1,5 mln mieszkań.

Jesteśmy na dole statystyk europejskich, nie tylko jeśli chodzi o liczbę powstających lokum, ale także pod względem ich stanu technicznego czy wyposażenia w media. Remedium na to miały być rządowe programy mieszkaniowe. Okazały się one jednak patologiczną formą zasilania środkami publicznymi kieszeni deweloperów i banków.

Biznes z MdM

Od ponad ośmiu miesięcy funkcjonuje pięcioletni rządowy program „Mieszkanie dla młodych”. Krytycznie ocenia go Narodowy Bank Polski, który dokonał wstępnej analizy programu w ramach „Raportu o sytuacji na rynkach nieruchomości mieszkaniowych i komercyjnych w Polsce w 2013 r.”. Zdaniem ekspertów NBP program wspiera przede wszystkim sektor deweloperski oraz zamożnych obywateli, a kompletnie nie realizuje celów społecznych zapowiadanych w ramach rządowego public relations.

Przypomnijmy: koszt MdM to 3,5 mld zł, które zasilą banki w formie dopłat. Co istotne, w ramach MdM mieszkania na kredyt z dopłatą do wkładu własnego można kupować jedynie na rynku pierwotnym. To novum choćby w stosunku do wcześniejszego programu „Rodzina na swoim”, który umożliwiał zakup mieszkania z dopłatą także na rynku wtórnym. Tymczasem według NBP wsparcie powinno dotyczyć zarówno zakupu nowych mieszkań, jak i tych z rynku wtórnego. Dlaczego? Aby konsument miał większe możliwości wyboru, zwłaszcza mieszkań tańszych.

Rzecz jednak nie tylko w tym. Jak stwierdzono w raporcie: „Dodatkowo, poprzez konkurencję mieszkań z wtórnego rynku ogranicza się przyrost cen subsydiowanych mieszkań na rynku pierwotnym. Tymczasem program MdM wspiera wyłącznie rynek pierwotny i wszystkich nabywców, niezależnie od dochodów”. Co oznacza, że realnie najwięcej zyskują na nim osoby z tzw. wyższych grup dochodowych, czyli wąska grupa zamożniejszych Polaków. A to z kolei wzmacnia jedynie procesy rozwarstwienia i blokuje awans społeczny i ekonomiczny gorzej zarabiających, którzy i tak skazani są na „dekady haraczu” dla banków. Ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że PO jak zwykle najbardziej troszczy się o interesy młodych i zamożnych z wielkich miast... Tym bardziej że wedle istniejących analiz, Polska prowincjonalna na MdM niemal nie skorzysta: bo deweloperzy niewiele tam inwestują.

Dla singli z wielkich miast

„Mieszkanie dla młodych” miało być także ofertą prorodzinną, skierowaną przede wszystkim na zaspokojenie potrzeb młodych małżeństw z dziećmi. Wielodzietność miała być premiowana. Jak wygląda rzeczywistość, pokazuje Stefan Sękowski w artykule „Mieszkaniowe oszustwo” opublikowanym na portalu Nowa Konfederacja. Publicysta zauważa, że prorodzinność MdM polega na tym, że wysokość dofinansowania zależna jest od liczby dzieci. Stąd, choć rozpatrzono ponad 10 tys. wniosków, na wyższą dopłatę skusiło się tylko 17 rodzin mających troje bądź więcej dzieci: „Wynika to m.in. z tego, że o ile w programie można kupić mieszkanie o maksymalnej powierzchni 75 m² (w wypadku rodzin 3+ jest to 85 m²), o tyle dopłatę dostanie się tylko do »pierwszych« 50 m². Oczywiście i w piątkę lub siódemkę można mieszkać w 50-metrowym mieszkaniu, ale ze zrozumiałych przyczyn takie lokale cieszą się mniejszym zainteresowaniem rodzin wielodzietnych. Dla odmiany aż 76 proc. dopłat otrzymali bezdzietni”.

Wyludnianie Polski B

We wdrażanych w poprzednich latach programach mieszkaniowych kryje się jeszcze jeden defekt. Otóż mechanizm bezpośredniej dopłaty, który zastąpił istniejący wcześniej kredyt preferencyjny, powoduje, że publiczne środki finansowe – mówiąc pewnym skrótem – są przelewane z Banku Gospodarstwa Krajowego na konta prywatnych banków. To powoduje, że nic nie wraca do puli środków, które można by wykorzystać choćby w ramach rozbudowy systemu mieszkań na wynajem czy w ramach inaczej skonstruowanego wsparcia dla mieszkalnictwa własnościowego. Zatem te 3,5 mld zł na MdM to przede wszystkim prezent podatników dla instytucji finansowych. Dość drogi prezent, jeśli uwzględnimy wszystkie naszkicowane wyżej słabe punkty programu. A przecież realnym problemem jest także to, że gdy skończą się dopłaty do spłaty kredytu, część kupujących mieszkania w ramach MdM nie będzie w stanie podołać dodatkowemu obciążeniu w wysokości kilkuset złotych. A wtedy ich mieszkania przejdą na własność banków...

Obecna (anty) polityka mieszkaniowa kryje w sobie jeszcze jedną pułapkę. Jak już wspomniałem: większość nieruchomości na rynku pierwotnym powstaje w największych polskich miastach, które przyciągają młodych ludzi z całego kraju ze względu na bardziej atrakcyjny rynek pracy. Tyle że program taki jak MdM dodatkowo realnie wspiera jednokierunkową wewnętrzną migrację zarobkową. Gdyż życie na prowincji i tak oznacza już i większe kłopoty ze znalezieniem pracy, i mniejsze szanse na własne mieszkanie. A na dłuższą metę jest to zabójcze dla rodzimej prowincji, bo oznacza, że zostaną na niej głównie ludzie starsi. To zaś wiąże się także ze stopniowym wygaszaniem lokalnych rynków, szczególnie w sytuacji gdy znacznie obniżą się emerytury (a to już pewnik), bo spadnie realna siła nabywcza „prowincjuszy”. Takie procesy należy widzieć całościowo, ale wygląda na to, że rządzącym brak wyobraźni, by zsumować kilka czynników strukturalnie determinujących kierunek zachodzących procesów społeczno-gospodarczych. Ile można drenować Polskę B z ludzi? I to z pomocą rządowych programów.

Czy istnieje alternatywa? To pytanie przede wszystkim o takie zmiany w systemie wsparcia mieszkalnictwa, które położyłyby nacisk na potrzeby mieszkaniowe polskiej prowincji. A ta upośledzona jest od dekad, gdyż już w czasach PRL‑u mieszkania budowano przede wszystkim tam, gdzie istniał wielki przemysł, co powodowało znaczne dysproporcje w skali kraju, utrwalone zresztą w III RP. Sprawa ta wiąże się także z dostrzeżeniem wyzwań związanych z gwałtownymi procesami suburbanizacji, czyli podmiejskim osadnictwem na terenach nierzadko pozbawionych właściwej infrastruktury, gwarantującej zaspokojenie wielu społecznych i rodzinnych potrzeb. To ostatecznie kwestia przemyślanego i programowego budownictwa tańszych mieszkań na wynajem (także z możliwością wykupu na własność). Ale te tematy wymagają osobnych artykułów.
 
PS W poprzednim artykule „Polska kolej... i kamieni kupa” zawarłem informację, która wymaga uściślenia. Wspomniałem w nim, że „na Podkarpaciu niemiecki prywatny właściciel wykupił kilka połączeń od PKS”. Sytuacja jest jednak jeszcze ciekawsza i bardziej wymowna: otóż firma Arriva (bo o niej mowa) wykupiła nie kilka połączeń, a kilka podkarpackich przedsiębiorstw PKS (w skali całej Polski czternaście przedsiębiorstw). W dodatku Arriva należy do... Deutsche Bahn.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko