Dla wielu Polaków o wiele bardziej uciążliwe niż opisywane przez media wielkie afery są z pozoru drobne dysfunkcje i patologie, które dotyczą ich bezpośrednio. Tak jest choćby w wypadku kwestii związanych z systemem emerytalnym.
Okazuje się, że blisko trzy miliony Polaków zobowiązanych jest do udowodnienia swoich praw do składek na indywidualnych kontach emerytalnych. W wypadku niemożliwości udowodnienia tego prawa
emerytura może być niższa nawet o tysiąc złotych! A to przecież niebagatelna kwota dla przeciętnego rodzimego emeryta, wprost decydująca o rzeczywistym być albo nie być.
Olać emeryta
Problem wiąże się wprost z reformą emerytalną z 1999 r. Wcześniej składki przekazywane były przez pracodawców zbiorczo do wspólnej puli. Ale przyjęta procedura kont indywidualnych sprawiła, że obecnie Zakład Ubezpieczeń Społecznych wymaga od pracowników/potencjalnych emerytów, by dostarczali indywidualne dane dotyczące wysokości zarobków i lat pracy u poszczególnych pracodawców. Tu zaczynają się schody. Otóż osoby, które pracowały ponad 25 lat objęte dawnym systemem emerytalnym i zarabiały średnią krajową, teoretycznie mogą liczyć, że zebrany kapitał początkowy może stanowić o wartości aż trzech czwartych ich emerytur.
Tyle że każdy z trzech milionów zainteresowanych musi sam dostarczyć odpowiednie dokumenty. A te nierzadko – i to fizycznie – zaczęły przez lata znikać. Proces ten z czasem się nasila.
Niestety, także niefrasobliwość (mówiąc eufemistycznie) części pracodawców spowodowała, że wielu Polaków może otrzymywać świadczenia emerytalne znacznie niższe niż im się należą. Przykładem podawanym przez media są choćby dokumenty „odzyskane” z dawnych zakładów mięsnych w Lubuskiem: źle magazynowane, zamoczone papiery zamieniły się w brykiet. Z kolei firma z Podkarpacia trzymała dokumentację w... wynajętym kurniku, gdzie przez lata niszczały. I nie są to kwestie odosobnione:
część przedsiębiorców po prostu kompletnie nie przejmuje się takimi kwestiami jak rzetelna ewidencja - w końcu idzie o to, by tu i teraz zarobić na i tak nisko płatnej ludzkiej pracy, a nie by przejmować się tym, jak obecny pracownik będzie żył na emeryturze. Ofiarami zmian w systemie i cudzej niekompetencji okażą się zatem ludzie, którzy nierzadko już nigdy nie będą w stanie udowodnić wysokości swoich (często wieloletnich) zarobków, które mogłyby wpłynąć na podniesienie wysokości ich świadczeń.
Mit korzystnego OFE
Myślę, że to bardzo wymowny przykład zderzenia wielu rodaków z realiami współczesnej Polski. Z całą pewnością walkę o pozyskanie odpowiednich dokumentów należało (także indywidualnie) rozpocząć już w momencie zmian w systemie, w 1999 r. Ale do tego potrzebna była choćby odpowiednia społeczna kampania informacyjna i takie usprawnienia w systemie oraz określenie wymogów także wobec pracodawców, by sytuacja, którą tu opisuję, była zdecydowanie ograniczona w skutkach. Nic takiego jednak się nie stało, oczywiście kosztem ludzi, którzy obecnie muszą liczyć na łut szczęścia w dowodzeniu swoich praw do wyższej emerytury. Jednak w czasach, gdy wprowadzano zmiany, gros instytucji publicznych, a także media, zainteresowanych było – dziś już wiemy, że niebezinteresownie – przekonywaniem Polaków do otwartych funduszy emerytalnych.
Bo warto dodać, że odejście w 1999 r. od wspólnej puli na rzecz kont indywidualnych ściśle wiązało się w rodzimym wypadku z zachodzącym na naszych oczach procesem, który prof. Leokadia Oręziak w tytule swojej głośnej książki nazwała „katastrofą prywatyzacji emerytur w Polsce”. Już dziś okazuje się, wbrew obiegowym opiniom, że po wprowadzonych niedawno zmianach przekazanie całej składki do ZUS pozwoli jednak uzyskać wyższą emeryturę niż w wypadku pozostania w OFE. Co istotne, wskazują na to badania przeprowadzone m.in. przez Jakuba Borowskiego, głównego ekonomistę banku Crédit Agricole w Polsce. Z badań przeprowadzonych dla portalu ObserwatorFinansowy.pl wynika, że środki zapisane w ZUS są waloryzowane tempem wzrostu funduszu płac, stąd im więcej osób płaci składkę emerytalną oraz im szybciej rosną płace, tym wyższe są aktualnie wypłacane emerytury. Z kolei w OFE nie mamy do czynienia z mechanizmem waloryzacji, gdyż środki są inwestowane na rynkach finansowych o zmiennej, niestabilnej sytuacji, co pokazał choćby kryzys 2010 r. Stąd niezależnie od przyjętego wariantu stopy zwrotu aktywów z OFE (pesymistyczny, neutralny oraz optymistyczny) czy też płacy początkowej przekazanie całej składki do ZUS umożliwi osiągnięcie wyższej emerytury niż w OFE.
Całość artykułu w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krzysztof Wołodźko