Po wielu doświadczeniach policyjnych prowokacji – choćby na Krakowskim Przedmieściu przy okazji prób kompromitacji obrońców krzyża – mamy powody, by także na wydarzenia na Marszu Niepodległości patrzeć podejrzliwie i śmiało kreślić możliwe scenariusze i hipotezy.
W państwie policyjnym nie ma możliwości uniknięcia prowokacji, jeśli władze postanowią posłużyć się nią przeciwko opozycji lub we własnych rozgrywkach.
Czasami tylko przeliczą się, gdy prowokacja uda się za dobrze i uruchomi dynamikę wydarzeń, których policja nie może już kontrolować. Na razie wszystko wskazuje, że skutki prowokacji z Marszu Niepodległości są pod kontrolą. Należy zatem zapytać o jej cele.
Swoją akcję policyjni prowokatorzy skoncentrowali na marszu zorganizowanym przez Ruch Narodowy w Warszawie, pozostawiając w spokoju Kraków, a tam też mogli przecież bez problemu wysłać ekipę. Dlaczego uzyskanie efektu w stolicy było ważniejsze? Sądzę, że ekipa Tuska chciała osiągnąć cztery cele.
„PiS chce wojny z Rosją"
„Atak" na ambasadę Rosji ma – podobnie jak straszenie wojną w wypadku ujawnienia prawdy o Smoleńsku – wywołać wśród Polaków strach i przekonać, że tylko obecny rząd jest w stanie uchronić naród przed najazdem Putina. Poparcie opozycji byłoby zaś samobójstwem, bo Kaczyński chce prowadzić Polaków na Moskwę, zamiast kornie leżeć u jej stóp, czego wymaga „patriotyzm europejskiego tołku".
Logika – wszak marsz organizowali narodowcy – nie ma żadnego znaczenia. Są przecież reżimowe media. Sprzeczności w ich narracji – ekscesom winny jest Kaczyński, a narodowcy są prawdziwymi przeciwnikami systemu – w epoce paralogicznego myślenia nikomu nie przeszkadzają.
Prowokacja ma umożliwić totalny atak na tradycję niepodległościową, przedstawianą jako przejawy „bandytyzmu" i „nacjonalizmu". Władza Tuska chce zabić wszelkie dążenia do niezależności Polski i sprzeciwu wobec statusu wasalnego. Romantyczną tradycję wyrażoną słowami „Warszawa jedna twojej mocy się urąga,/Podnosi na cię rękę i koronę ściąga" ma zastąpić strachliwe „kornie u twych stóp leży". Odwoływać się do tradycji niepodległościowej można tylko w formie niegroźnej cepeliady w wydaniu Komorowskiego.
Dzieje się tak, ponieważ wszelkie dążenia do wolności są niebezpieczne, gdyż rodzą myślenie per analogiam. Skoro pokonaliśmy Rosję, to dlaczego mamy służyć jej interesom? Skoro wywalczyliśmy wolność, to dlaczego mamy tolerować pasożytującą na nas oligarchię i jej najmitów?
Analogie są niebezpieczne, dlatego każda myśl o niepodległości i wolności, każde odwołanie się do narodowej tożsamości i tradycji musi być przez dyktaturę zgniecione.
Trzeci cel to uzasadnienie represji. Dawny paragraf o „szkalowaniu ustroju" ma zastąpić teraz zakaz mówienia o kondominium. Zamiast bycia wolnymi mamy kłamać, że jesteśmy wolni, bo jak nie, to rozgrzani sędziowie czekają. Niewolnicy mają ze strachu kłamać, że są wolni, upadlając się w ten sposób, by stać się niezdolnymi do działania.
Prowokacja była też potrzebna, by uzasadnić przed społeczeństwem i zagranicą wprowadzenie jawnego systemu policyjnego. „Patrzcie, musimy zlikwidować swobody obywatelskie, bo inaczej oni wywołają wojnę z Rosją i Putin przyjdzie też do was!" – brzmi przekaz rządu dla Brukseli. Samymi represjami wszystkim nie uda się zamknąć ust.
Samobójcza taktyka
Rząd ma jednak dwu adresatów prowokacji i wynikającego z niej dyskursu. O pierwszym – zastraszonym społeczeństwie – mowa już była. Drugim adresatem prowokacji jest opozycja niepodległościowa. Ekipa Tuska chciała pokazać, że prawdziwymi przeciwnikami systemu są młodzi narodowcy, natomiast PiS, jak sami narodowcy podkreślają, należy do systemu, jest opozycyjnym uzupełnieniem Platformy, czyli nieszkodliwym przeciwnikiem establishmentu. Oskarżenia miotane przez reżimowe media pod adresem opozycji są bowiem przyjmowane przez nieskundlonych Polaków jak niegdyś paszkwile „Trybuny Ludu" – uwiarygodniają.
W tym wypadku celem prowokatorów jest osłabienie opozycji przez podział i odcięcie od niej młodzieży, którą – jak mają nadzieję – będzie można manipulować.
Ta taktyka w sytuacji kryzysowej jest skuteczna na krótką metę. Ekipa Tuska ryzykuje, że pozbawione przyszłości młode pokolenie uzna właśnie ją za głównego wroga, a buntu młodzieży żadna władza nie przeżyła bez masowych represji. Te zaś są obecnie niemożliwe. Młodzież może zdystansować się od PiS-u, ale establishmentu to nie uratuje. Doczeka się samosprawdzającej się przepowiedni. Głównym powodem buntu młodych jest bowiem zablokowanie wszelkich dróg awansu, jak przed rokiem 1980. Wprawdzie emigracja odsuwa wybuch, ale pojemność zachodniego rynku pracy nie jest nieograniczona w sytuacji kryzysu finansowego.
Początek rozgrywki
Ekipa zastępcza Schetyny i Komorowskiego nie jest jeszcze gotowa do wyeliminowania Tuska. Scenariusz osłabienia premiera przez Gowina i przejęcie władzy w Platformie przez grupę „odnowicieli" Schetyny, którzy usuną „błędy i wypaczenia", jest realizowany niemrawo. Nie bez przyczyny Tusk wyeliminował ludzi Schetyny z KGHM-u; trzeba mieć czym kupować zwolenników „odnowy" w partii nastawionej na pasożytowanie na państwie, co w języku socjologii prof. Staniszkis nazwała „kapitalizmem sektora publicznego".
Zobaczymy, czy obóz prezydencki spróbuje zagospodarować Ruch Narodowy pod hasłem: „narodowcy dobrzy, chuliganów pomożemy wam izolować". Zamiast szczuć i potępiać wszystkich, jak czyni to spanikowany Tusk, zawsze można nałożyć pustą rogatywkę i wykorzystać represje Tuska do pozbycia się tych, którym pod rogatywką bije serce wolności. Nieprzypadkowo bliski Komorowskiemu Kazimierz Wóycicki radzi: „Trzeba do centrowej, mądrej polityki wciągać młodzież z jajami", czyli tę, która odeszła od „mięczaków" z PiS-u.
Wydarzenia 11 listopada dopiero otwierają wielką rozgrywkę o władzę w Polsce między różnymi lobbies. Naszym zadaniem jest nie poddać się manipulacji i walkę między klanami o rozdrapywanie Polski przekształcić w walkę o Polskę.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Jerzy Targalski