PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

„Śpiący” mordujący na Pradze

Czy warszawski pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni (nazywany częściej pomnikiem czterech śpiących, trzech walczących) wróci na plac Wileński? Pojawiła się szansa, że nie.

Czy warszawski pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni (nazywany częściej pomnikiem czterech śpiących, trzech walczących) wróci na plac Wileński? Pojawiła się szansa, że nie. Przypomnijmy przy tej okazji: w ramach owego „braterstwa” z Polakami czterej „spali”, gdy Niemcy zarzynali Powstanie Warszawskie, a trzej walczyli – zarzynali na Pradze polskie podziemie niepodległościowe.

Sąd Rejonowy w Warszawie uznał, że ten postawiony w 1945 r. pomnik wdzięczności „wyzwolicielom” z dzisiejszej perspektywy pomnikiem nie jest. Sędziowie uzasadnili, że „śpiący” „nie spełniają definicji pomnika, bowiem ochronie prawnej podlega obiekt wzniesiony dla upamiętnienia zdarzenia bądź uczczenia osoby, której ta cześć jest należna”. A żołnierzom Armii Czerwonej cześć taka należna nie jest, bo wcale Polaków nie wyzwalali, tylko zniewalali. I choć prokuratura pozostaje nieugięta (odwołała się od wyroku), opinia sądu powinna wreszcie dać do myślenia decydentom. Powinna otworzyć oczy władzom Warszawy i ministrowi Kunertowi, który może wreszcie przestanie nam wmawiać, że „śpiący” muszą wrócić na warszawską Pragę, bo „oddają ducha tamtych czasów”. Bo Polacy „ducha” tego poznawali w kazamatach NKWD-owskich i ubeckich katowni. Na Pradze przy ul. 11 Listopada, Ratuszowej, Sierakowskiego, Strzeleckiej. Gdy na drugim brzegu Wisły tliło się jeszcze powstanie, tu „wyzwoliciele” hurtowo wyłapywali i mordowali AK-owców.

Tu stacjonował Sierow

Zacznijmy od ul. Strzeleckiej 8 (dawniej Środkowa 13). Tu od „wyzwolenia” w 1944 r. mieściła się początkowo kwatera główna, a zarazem katownia NKWD. To jedna z dwóch siedzib słynnego generała sowieckiej bezpieki Iwana Sierowa, odpowiedzialnego m.in. za mord katyński i aresztowanie 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Później budynek przejął Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Nie tylko przetrzymywano tu i represjonowano tysiące polskich żołnierzy, ale także dokonywano na nich mordów – ofiary grzebano m.in. na terenie posesji. W piwnicach Strzeleckiej 8 zachowały się liczne inskrypcje wyryte w cegle przez więźniów. Nazwiska, daty, modlitwy. Numery cel na drzwiach, które są obecnie komórkami lokatorskimi.

Jak ustalił IPN, żołnierzy niepodległościowego podziemia bito metalowymi prętami, przypalano papierosami, wybijano im zęby i polewano lodowatą wodą. Ostatnio kamienicę udało się uratować, bo w jej miejscu miał stanąć ekskluzywny apartamentowiec. Budynek został jednak wpisany do rejestru zabytków.

„Luna” i „Krwawy Kazio”

Inną praską katownią, która „oddaje ducha tamtych czasów”, było więzienie karno-śledcze nr III, tzw. Toledo. W nieistniejącym już budynku przy ul. Ratuszowej 11 (obecnie Namysłowska 6) urzędowało NKWD, a potem UB.

Był to cały kombinat zbrodni – od przesłuchań, poprzez „sąd”, po egzekucje włącznie. Do najczęstszych metod tortur należało bicie gumowymi pałkami, kopanie po nerkach, głowie i piszczelach, a także sadzanie więźniów z uniesionymi nogami na nodze odwróconego stołka.

W znęcaniu się nad więźniami brała udział słynna Julia Brystygier, dyrektorka Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Krwawa „Luna” uwielbiała bicie batem po twarzy. Szczególnie upodobała sobie katowanie młodych chłopaków. Z sadystycznym upodobaniem miażdżyła im jądra w szufladach. W „Toledo” mordowano na ogół najpóźniej tydzień po wyroku, by skazany nie zdążył napisać podania o ułaskawienie. Niemców, volksdeutschów i kryminalistów przeważnie wieszano na drzewie przed budynkiem więzienia. AK-owców rozstrzeliwano w piwnicy lub na schodach katyńskim strzałem w tył głowy.

Egzekucje osobiście wykonywał naczelnik Kazimierz Szymonowicz (właściwie Kopel Klejman), nazywany przez więźniów Krwawym Kaziem. Pochodził z żydowskiej rodziny z Chęcin, a żarliwym komunistą był już przed wojną.

„Postrach z Pragi”

Zwłoki pomordowanych w „Toledo” grzebano początkowo w rowie na terenie więzienia. Mieszano je ze śmieciami i zasypywano wapnem. Potem ofiary wywożono na znajdujący się w pobliżu były cmentarz „choleryków” (podobno jeszcze niedawno można było tam zobaczyć wystające z ziemi ludzkie szkielety). Ale zdarzało się też, że więźniowie „Toledo” byli chowani w bezimiennych dołach śmierci na „Łączce” – obok cmentarza na Powązkach Wojskowych lub pod murem Cmentarza Bródnowskiego.

Dziś na miejscu rozebranego budynku więzienia „Toledo” stoją bloki mieszkalne wybudowane w latach 70., a w 2001 r. stanął tu pomnik „Ku Czci Pomordowanych w Praskich Więzieniach 1944–1956”.

„Postrach z Pragi” – tak przed laty pomnik nazwała „Gazeta Wyborcza”, pisząc: „Osuwająca się postać w wyłomie w murze z daleka może przestraszyć”. I dalej o postaci: „Niektórzy biorą ją za łobuza kryjącego się z nożem za węgłem. Inni twierdzą, że to pijany łapiący równowagę”. Kim są ci „niektórzy” i ci „inni” – oczywiście się nie dowiemy. Ale „GW” zawyrokowała: pomnik „jest jak senny koszmar. Przerażający i brzydki”. De gustibus non est disputandum, ale zadziwiający jest ten strach ludzi z Czerskiej przed konkretnymi monumentami i miejscami – akurat tymi, które opowiadają o polskiej historii.

Duża rotacja

W gmaszysku przy ul. Sierakowskiego 16, gdzie przed wojną mieścił się akademik dla żydowskiej młodzieży studiującej na warszawskich uczelniach (tu mieszkał m.in. Menachem Begin, po latach premier Izraela i laureat pokojowej Nagrody Nobla), w 1944 r. ulokowała się bezpieka – najpierw NKWD, potem WUBP. Tutaj katowano działaczy polskiego podziemia, już wówczas, kiedy budynek był w zasięgu niemieckich dział niszczących Powstanie Warszawskie.

Kolejnym miejscem, też „oddającym ducha tamtych czasów” są obiekty przy ul. 11 Listopada 66 i 68 (dziś kamienica pod numerem 66 jest przeznaczona do rozbiórki, a pod numerem 68 znajdują się warsztaty rzemieślnicze). Tu zainstalował się sowiecki trybunał wojskowy, skazujący w trybie doraźnym, oraz areszt śledczy. Z budynku korzystał sowiecki kontrwywiad wojskowy i bliźniacza „polska” instytucja – Główny Zarząd Informacji WP. W piwnicach torturowano AK-owców. Prawdopodobnie przetrzymywano tu krótko nawet gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, a także rotmistrza Witolda Pileckiego. Wyroki wykonywano na miejscu. Ofiary zbrodni grzebano nocą u podnóża pobliskiego nasypu kolejowego, lub – jak w wypadku „Toledo” – obok Cmentarza Bródnowskiego.

Oczywiście na terenie Pragi istniały jeszcze dziesiątki innych miejsc spełniających analogiczne funkcje. O rozmiarach praskiej kaźni świadczą dane o liczbie miejsc dla więźniów w tutejszych katowniach. Tylko specjalny obóz NKWD w Rembertowie mógł pomieścić ok. 2500 osób, „Toledo” – ok. 300, a pozostałe – minimum 200. Daje to łączną liczbę ok. 2500 więźniów przetrzymywanych jednorazowo. Rotacja była bardzo duża – ok. 100 wyroków dziennie, do tego deportacje na Wschód – od kilkuset do dwóch tysięcy miesięcznie. Przyjmuje się, że samo tylko „Toledo” pochłonęło ok. 1000 istnień ludzkich. Dokładnej liczby ofiar naszych „wyzwolicieli” – represjonowanych, skrytobójczo zamordowanych, wywiezionych – zapewne nie poznamy już nigdy. Tak Polaków zarzynali „śpiący”. To chyba wystarczający powód, żeby ich pomnik – zakłamujący historię – trafił do lamusa.
 

Autor jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu”, autorem książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych: „Bestie”, „Bestie 2” i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tadeusz Płużański