Killerzy są wśród nas
W Polsce – choć można się spierać, czy ubój rytualny ma taką formę – nie można zabijać zwierząt ze szczególnym okrucieństwem. Ale nadal można w ten sposób zabijać dzieci nienarodzone, i to także takie, które mają już szansę na przeżycie poza organizm
Nie zamierzam rozpętywać kolejnego sporu o ubój rytualny. Jestem i pozostanę zwolennikiem prawa do wolności religijnej i do tego, by to ludzie wierzący decydowali, jakie obowiązki są na nich nałożone, a nie by robili to za nich politycy czy intelektualiści. Ale mniejsza z tym. O wiele istotniejsze jest co innego. Otóż obecnie w Polsce lepiej chronione są zwierzęta niż niepełnosprawni ludzie. Tych pierwszych nie wolno bowiem zabijać ze szczególnym okrucieństwem, a prawo do zabijania tych drugich jest wpisane do polskiego prawa.
Zabijanie to jest zaś, o czym nieliczni pamiętają, dokonywane ze szczególnym okrucieństwem. I żeby nie było, że uprawiam prolajferską propagandę – proponuję zapoznanie się z wywiadem z prof. Romualdem Dębskim w jednym z numerów tygodnika „Wprost”. Lekarz dokonujący aborcji eugenicznych opowiada, jak one wyglądają. „Wkłuwa się do żyły pępowinowej i podaje środek, który zatrzymuje akcję serca. W sensie dolegliwości bólowych to jest dla dziecka...” I tu dziennikarka przerywa: „najlepsze?”. Profesor zręcznie unika odpowiedzi: „Trudno w tej sytuacji używać takiego słowa. W Wielkiej Brytanii to jest dopuszczalne”. Lekarz dodaje też, że część dzieci rodzi się żywa. „Jeśli do 24. tygodnia ciąży dziecko rodzi się w efekcie terminacji, to z reguły jest martwe. Umiera jeszcze przed porodem. Zdarzają się, choć bardzo rzadko, oznaki życia. Jeśli rodzą się dzieci, o których wiemy, że będą żyły godzinę albo dzień, to nie powinniśmy ich reanimować”.
Mocne? Ale to i tak bardzo łagodna wersja tego, jak wygląda aborcja eugeniczna. Amerykanie nie mają obaw i opisują ją bez znieczulenia. Procedura taka trwa trzy, a nawet cztery dni. Zaczyna się od USG, które ma wykazać wiek dziecka w łonie matki i określić jego wagę oraz wielkość. To wszystko jest ważne, bo następnego dnia przygotowuje się odpowiednią dawkę digoksyny, którą za pomocą igły wstrzykuje się do serca dziecka lub do macicy kobiety. Środek ten wywołać ma atak serca u dziecka. U osób dorosłych jest on niezwykle bolesny, a dziecko na tym etapie życia płodowego odczuwa już ból. Śmierć dziecka nie kończy jednak całego procesu, trzeba bowiem – i to też trwa – przy pomocy środków farmakologicznych i chirurgicznych przygotować organizm kobiety do porodu.
Podaje się więc jej leki rozszerzające szyjkę macicy, a na koniec wywołujące skurcze. I po mniej więcej dwóch dniach rodzi się (bo to zwyczajny poród) martwe (zazwyczaj) dziecko. W jednym na sześć przypadków dziecko jednak nie jest martwe i wtedy zaczynają się kolejne problemy. Część aborcjonistów zwyczajnie dobija takie dzieci, choćby – jak dr Gosnell – przecinając im kręgosłup nożyczkami czy wrzucając je do wiadra z wodą, ale część odkłada je na bok do łóżeczek i cierpliwie czeka, aż same umrą. Trwa to, jak opowiadają pielęgniarki, nawet kilka godzin, w czasie których dzieci kwilą i walczą o życie.
Więcej opisów oszczędzę. I przypomnę tylko, że nasi posłowie (wszyscy) mają szansę to zmienić. Do sejmu trafił już obywatelski projekt zakazujący aborcji eugenicznej. I teraz każdy poseł, który opowiedział się przeciwko zabijaniu krówek ze szczególnym okrucieństwem, powinien sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy takie same standardy jak do zwierząt stosuje do ludzi, czy też mniej go oni interesują. A wyborcy powinni to w nadchodzących wyborach ocenić.