Wbrew pesymistom jestem pewien, że wizja kobiety kreowana przez Martę Lempart nie przyjmie się w Polsce. Nie może wygrać coś, co jest sztuczne - nie ma u nas ani podłoża społecznego, ani korzeni, jest tylko próbą przeszczepienia śmietnika z obcej cywilizacji. Mieliśmy w Polsce święte, ale i zbuntowane oraz wyzwolone artystki, poetki i muzy, które w czasie próby zostawały polskimi bohaterkami. Uchroni nas teraz ich postawa, ale i wizjonerstwo Prymasa Stefana Wyszyńskiego i Jana Pawła II, którzy stworzyli coś na kształt polskiego, chrześcijańskiego feminizmu – pisze w "Gazecie Polskiej" Piotr Lisiewicz.
Tak, też znam ten zapach siarki, który poczuło wielu z nas w czasie protestów w sprawie aborcji. Wcześniej czułem go dwa razy. W 2010 r. na Krakowskim Przedmieściu, gdy odbywał się koszmarny spektakl pod Krzyżem Pamięci, a na fali był Janusz Palikot. A jeszcze wcześniej na początku lat 90., gdy skojarzenie aborcji z wolnością było powszechne, a Jan Paweł II w 1991 r. jedyny raz krzyczał ze złością na Polaków. Przechorowaliśmy oba te kryzysy i odrodziliśmy się.
W zapiskach Zofii Stryjeńskiej, polskiej malarki, przed wojną bohaterki obyczajowych skandali, włącznie z umieszczeniem przez męża w psychiatryku, mam swoje ulubione fragmenty. One mogłyby być manifestem obecnie rządzącego w Polsce obozu niepodległościowego.
Oto na powojennej emigracji pisze ona o historii Polski:
„Kraj bezkresny, bujny, mlekiem i miodem opływający, o przebogatych wartościach geologicznych, najżyźniejszej glebie, okrzyczany jako żebrak – fałszywie oświetlany jako pełen braków, nędzy i chaosu. A wystarczyło, żeby uwolnili go kiedykolwiek choćby na chwilę owi piastunowie krwawi, grabiący zboże, węgiel, bydło, owoce i ludzi łowiący w jasyr – owe wieczne Dżyngischany, sobie jedynie uzurpujące prawa do korzystania z czterech elementów – aby przepiękny wyzwolony od podłych harpii odżył momentalnie, zakwitnął dobrobytem nie tylko nie potrzebując pomocy w litościwych darach UNRRA i amerykańskich konserwach, ale sam stając się na nowo jak był dawniej, w epoce swych królów Piastów, spichrzem Europy, Kybelą, gdzie pije się nie kondensowane, ale prawdziwe, świeże mleko, je biały chlebuś z masłem, jaja nie w proszku, kotlety nie puszek, owoce nie w pigułkach i dawkach”.
Stryjeńską można pod pewnymi względami uznać za feministkę: gdy studiowanie przez kobiety było mocno utrudnione, jako 20-latka ścięła włosy, zabrała paszport bratu i rozpoczęła studia na monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych jako… Tadeusz Grzymała. Zdemaskowana i wyrzucona została po roku. I to właśnie ona napisze słowa:
„Jest na naszym globie płynącym w przestworzu jedno miejsce promieniste – to kraj słowiański, wspaniały kraj słowiański – Polska. Kraj napadany od wieków przez zbrojnych bandytów, bezkarnie niszczycielsko eksploatowany, naród nieszczęśliwy w ciągłej okupacji zbrodniczo nękany, udręczony potwornie, lżony, w dodatku zniesławiony i spotwarzony przed amfiteatrem świata i wreszcie jeszcze wyszydzony – istny Chrystus śród narodów”.
Dlaczego przypomniałem te słowa? Bo wierzę, że Lempart i Suchanow nic nie osiągną. Ich sukcesy oparte są na doraźnych socjotechnikach, a nie mają ani podstaw społecznych, ani historycznych. No dobrze, ale jakie w takim razie były źródła ich osiągnięć?
Marketingowym strzałem w dziesiątkę była nazwa Ogólnopolski Strajk Kobiet. Już samo wymienianie tej nazwy w relacjach z protestów powodowało wrażenie, że naprawdę na ulicach manifestują reprezentantki ogółu kobiet. W depeszach agencyjnych informacja, że protestujący płci obojga reprezentują jakieś skrajne poglądy, zwyczajnie się nie mieściła, zapewne ich autorzy uznawali, iż byłaby to nachalna publicystyka.
Protesty wpisały się idealnie w zjawiska, do których dochodzi obecnie w kulturze masowej, w szczególności w Internecie. Jak pisałem, młode manifestantki posługiwały się językiem Marty Linkiewicz, chwalącej się uprawianiem seksu zbiorowego. Wystarczy odpalić w Internecie konferencje prasowe przed „walką” Marty Linkiewicz w Fame MMA i mamy tam wszystkie bluzgi z… manifestacji w sprawie aborcji. Nie było to działanie całkiem nieświadomie, Maja Staśko z „Krytyki Politycznej” zaliczyła Linkiewicz do… „czwartej fali feminizmu”.
Sukces protestów był też efektem ubocznym „totalnego” charakteru opozycji. Jej radykalna retoryka głoszona od pięciu lat nie przekonała większości Polaków. Ale zradykalizowała mniejszość, która naprawdę uwierzyła w to, że jesteśmy ciemnym krajem rządzonym przez dyktaturę. A skoro tak, to naturalną konsekwencją stała się delegitymizacja tejże… opozycji, co w czasie umacniającego się hitleryzmu siedzi w Sejmie, zamiast ginąć na barykadach.
Na czym polega polska szczepionka na to, co widzieliśmy na ulicy? Znów na naszej historii odmiennej od krajów, z których napływa ta fala. Wyobraźnię przedwojennych Polaków kształtowały kobiety doskonałe, jak generałowa Jadwiga Zamoyska, błogosławiona Natalia Tułasiewicz czy poetka Beata Obertyńska.
Ale też niespokojne duchy z warszawskich kabaretów i świata sztuki, jak wspomniana Stryjeńska, Ordonka czy Maria Modzelewska. A gdy Polska straciła wolność, zapanowała pomiędzy obiema zjawiskami jedność. Bohaterstwo Ordonki, ratującej z Sowietów polskie osierocone dzieci, czy niezłomność Marii Modzelewskiej, pracującej fizycznie w amerykańskiej kurzej fermie i wygłaszającej mocne manifesty przeciwko zniewoleniu przez komunistów polskiej kultury, pogrzebały ten podział.
Przerywanie mszy świętych, atakowanie kościołów, wrzaski o tysiącu lat kościelnej ciemnoty – wszystko to nie ma nawet śladowego zakorzenienia tak w polskiej kulturze, jak i w naszym doświadczeniu zbiorowym. Jeśli ktoś to robił, to okupanci. Ta „rewolucja” jest więc implementacją czegoś totalnie obcego. Owszem, wdzierającego się dynamicznie, ale w wyniku obecnych trendów wyłącznie zewnętrznych.
Co więcej, nie ma podłoża gdy chodzi o sytuację społeczną w Polsce. Jak słusznie zauważył Krzysztof Wołodźko, to PiS ograniczył realne „piekło kobiet”, do którego wepchnęli je liberałowie – konieczność chodzenia do pracy fizycznej na całe dnie przez młode matki, rozłąkę spowodowaną emigracją, niemożność wyjazdu na wakacje itp. W tym czasie „GW” śmieszkowała na temat „wózkowych” i ubolewała, że mniej kobiet pracuje.
I jeszcze jedno, być może najważniejsze. Tym, co neutralizuje próby wywołania przeniesionego z obcych światów konfliktu polski Kościół-kobiety, jest niezwykła feminizacja polskiego Kościoła. Nie tylko ta widoczna w maryjnym kulcie, składzie katolickich ruchów czy większej obecności kobiet na mszach świętych. Przede wszystkim w nauczaniu Prymasa Tysiąclecia i Jana Pawła II. Można odnieść wrażenie, że jest to sprawa o tyle oczywista, co… nieznana.
Prymas Wyszyński mówił:
„Aspiracje społeczne współczesnych kobiet muszą być przez Kościół i przez duchowieństwo należycie rozumiane i doceniane. Ten problem nie może być przedmiotem żartów, dowcipów, jakiejś przewagi władczej instynktu męskiego”. Uznawał też, że nie wszystkie kobiety mają powołanie do życia rodzinnego i trzeba wspierać też te, które mają inne powołania, np. zawodowe. Mówił, że ponure doświadczenia XX w. wymuszają zwiększenia znaczenia kobiet, bo wtedy „nieludzki świat stalowych potęg zamieni się w ludzki świat otwartych ramion macierzyńskich”.
Jan Paweł II w liście do kobiet z 1995 r. mówił o „geniuszu kobiet”. Stwierdzał:
„Jesteśmy, niestety, spadkobiercami dziejów pełnych uwarunkowań, które… utrudniały życiową drogę kobiety, zapomnianej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines (…) niełatwo ustalić dokładnie odpowiedzialność za ten stan rzeczy (…) Ale jeśli, zwłaszcza w określonych kontekstach historycznych, obiektywną odpowiedzialność ponieśli również liczni synowie Kościoła, szczerze nad tym ubolewam”.
I wymieniał role kobiety, za które należy się podziękowanie:
„Dziękujemy ci, kobieto-matko, która w swym łonie nosisz istotę ludzką w radości i trudzie jedynego doświadczenia, które sprawia, że stajesz się Bożym uśmiechem dla przychodzącego na świat dziecka, przewodniczką dla jego pierwszych kroków, oparciem w okresie dorastania i punktem odniesienia na dalszej drodze życia.
Dziękujemy ci, kobieto-małżonko, która nierozerwalnie łączysz swój los z losem męża, aby poprzez wzajemne obdarowywanie się służyć komunii i życiu.
Dziękujemy ci, kobieto-córko i kobieto-siostro, która wnosisz w dom rodzinny, a następnie w całe życie społeczne bogactwo twej wrażliwości, intuicji, ofiarności i stałości.
Dziękujemy ci, kobieto pracująca zawodowo, zaangażowana we wszystkich dziedzinach życia społecznego, gospodarczego, kulturalnego, artystycznego, politycznego, za niezastąpiony wkład, jaki wnosisz w kształtowanie kultury zdolnej połączyć rozum i uczucie, w życie zawsze otwarte na zmysł „tajemnicy”, w budowanie bardziej ludzkich struktur ekonomicznych i politycznych.
Dziękujemy ci, kobieto konsekrowana, która na wzór największej z kobiet, Matki Chrystusa — Słowa Wcielonego, otwierasz się ulegle i wiernie na miłość Bożą, pomagając Kościołowi i całej ludzkości dawać Bogu „oblubieńczą” odpowiedź, wyrażającą się w przedziwnej komunii, w jakiej Bóg pragnie pozostawać ze swoim stworzeniem”.
Nie wydaje się, by Rada Konsultacyjna Strajku Kobiet wypracowała dla różnych grup polskich kobiet bardziej dojrzałą ofertę.