Zwolennicy aborcji zdewastowali w nocy z soboty na niedzielę kolejny kościół. Tym razem w centrum Warszawy. Widać jednak pewien „postęp”. O ile dotychczas robiono to podczas manifestacji, jawnie i zbiorowo, teraz do dewastacji doszło późną nocą, ukradkiem. Czyli że się może trochę wstydzą, może konsekwencji obawiają – trudno jednoznacznie orzec, ale wyraźnie nie są już tacy odważni.
Może jeszcze nie są do końca straceni (lub stracone). Zdewastowany przez nich warszawski kościół pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła przeżył już kiedyś, konkretnie w 1944 r., inne uderzenie barbarzyństwa, niemieckich kolegów tych sobotnich wandali. Kolegów „lepszych”, bo często spod znaku dwóch, a nie jednej tylko błyskawicy. Trzeba przyznać, że tamci mieli lepszy sprzęt i byli skuteczniejsi – wysadzili po prostu wybudowany w latach 1883−1886 kościół w powietrze. Po tamtych wandalach udało się świątynię odbudować, ale trwało to długich 12 lat, do 1957 r. Sprzątanie po tych sobotnich potrwa o wiele krócej. Ale przydałoby się, żeby w ich głowach też ktoś posprzątał. Trudno tu niestety o łatwy optymizm, bo uprzątanie dewastacji mentalnych to jednak zadanie znacznie bardziej skomplikowane.