Zamknięte diecezje, surowe obostrzenia z powodu COVID-19, coraz bardziej przerzedzone świątynie. Skandale obyczajowe, głównie homoseksualne, brak zdecydowanej reakcji Episkopatu, tuszowanie problemów, przenoszenie księży oskarżanych o nadużycia z parafii do parafii, brak determinacji w rozliczaniu się z grzechem. Wielu publicystów i historyków katolickich sądzi, że mamy do czynienia z najgłębszym kryzysem w dwutysiącletniej historii Kościoła.
W antykościelnych protestach Strajku Kobiet bierze udział także spora liczba ludzi uważających się za wierzących. Młode kobiety domagają się prawa do mordowania dzieci w łonie matki. Notuje się fizyczne ataki na kościoły i akty profanacji. Coraz częstsze staje się nawoływanie do masowej apostazji, widoczny jest wzrost nastrojów antyklerykalnych.
Z powyższymi problemami styka się polski Kościół. Każdy z postawionych problemów jest bardzo poważny. Epidemia koronawirusa obnażyła wiele słabości rodzimego Kościoła. Przede wszystkim sprowadzanie wiary do religijności naturalnej. Obecność w kościele stała się niedzielnym zwyczajem, z którego łatwo zrezygnować. Zwłaszcza gdy namawiają do tego sami biskupi i księża. Sakramenty stają się rodzinnymi rytuałami, które trzeba zaliczyć, bo chce tego babcia. Gdy okazuje się, że dojrzały katolik nie może popierać aborcji, następuje głębokie zdziwienie. Tak działo się w Podkarpackiem, gdy jeden z proboszczów całkiem słusznie zażądał od kandydatów do bierzmowania jasnej deklaracji, że nie wspierają postulatów eugenicznych Strajku Kobiet. Liberalne media były oburzone, lecz kuria pochwaliła księdza. W internecie roi się od głosów pełnych oburzenia, że ktoś dokonał apostazji, a ksiądz nie chce dopuścić delikwenta jako rodzica chrzestnego. To już pomieszanie z poplątaniem. Czego nauczy taki rodzic? Niewiary?
Kościoły pustoszeją. Sami proboszczowie mówią o odpływie ok. 30 proc. wiernych. To nie pozostanie bez konsekwencji. Także finansowych. Wielu księży było przyzwyczajonych do wygodnego stylu życia, który nieraz kłuł w oczy. Gdy zacznie brakować pieniędzy, trzeba będzie zabiegać o względy parafian. Tutaj może pojawić się problem. Ostatnie miesiące obnażyły fasadowość polskiego katolicyzmu. Okazuje się, że wzorem Zachodu Polacy odrzucili nauczanie Kościoła katolickiego dotyczące etyki seksualnej. Mało tego, część popiera aborcję i związki homoseksualne. Oznacza to, że jest na bakier z katechezą. Do tego wszystkiego dochodzi wściekłość na kler z racji skandali obyczajowych. Prezbiterzy, a nawet biskupi, spadli z piedestału. Ci, którym ufały pokolenia, zawiedli, a okazując butę zamiast skruchy, rozczarowali, nawet najbardziej gorliwych katolików.
Radykalną krytykę współczesnego Kościoła przeprowadził amerykański konserwatywny publicysta Michael Voris, prowadzący bardzo popularny serwis Church Militant. W książce pt. „Kościół walczący. Jak wskrzesić autentyczny katolicyzm” opisuje genezę upadku wiary, która przeszła od ortodoksji do stanu, który Voris określa „milutkim Kościółkiem”. Co to oznacza? Kościołem pozbawionym Ducha Świętego, zniewieściałym, uniwersalistycznym, odchodzącym od wiary na rzecz kompromisów i tracącym na znaczeniu.
Voris wychodzi od osobistego doświadczenia. Przedstawia człowieka sukcesu, pławiącego się w życiu światowym i rozpuście, nawróconego wskutek śmierci brata i matki, chcącego spłacić swój dług. Chociaż trudno zgodzić się z główną tezą, charakterystyczną dla mniejszości tradycjonalistycznej, że należy wskrzesić Kościół walczący, który ma triumfować na ziemi, wiele z analiz autora jest niezwykle cennych. Najbardziej szokujący w książce jest fakt, że amerykański Kościół został zniszczony rękami liberalnych wiernych i księży. Lata 60. pogrzebały katolicką ortodoksję i zaczęły otwierać świątynie na nowe prądy.
Liberalni biskupi dopuścili do rozluźnienia obyczajów. Seminaria nie wahały się przyjmować otwartych homoseksualistów i dopuszczać ich do święceń. Wierni sami domagali się zmian. Doszło do spłycenia relacji duchowych i banalizacji wiary. To już nie ten sam Kościół, co kiedyś − ubolewa Michael Voris. Naturalnie autor idzie zbyt daleko, powtarzając tradycjonalistyczną mantrę, że wszystko, co złe, zaczęło się po soborze watykańskim II, upadku mszy trydenckiej czy zezwoleniu przyjmowania komunii na rękę.
Tezy Vorisa obala francuski historyk i publicysta Yves Chiron. W doskonałej pozycji „Rewolucja ’68. Swąd szatana w Kościele” wykazuje, że kryzys zaczął się już po II wojnie światowej. Widać to doskonale na przykładzie liczby powołań we Francji. Podczas gdy w 1948 r. w tym kraju wyświęcono 1800 księży, w 1956 r. było już tylko 825 święceń, w 1965 r. 646, a w 1968 r. 461, czyli niemal czterokrotnie mniej niż 20 lat wcześniej. Problemem nie był więc sobór, lecz lewicowa rewolucja obyczajowa, która ogarnęła świat. Yves Chiron jako fałszywych proroków wskazuje dwóch idoli tamtego okresu: ikonę teologii wyzwolenia Camilo Torresa Restrepo, kolumbijskiego księdza, który porzucił kapłaństwo na rzecz walki zbrojnej oraz Ernesta Che Guevarę − kubańskiego zbrodniarza, który stał się symbolem rewolucji.
Reszta dokonała się rękami samych katolików. We Francji największy udział w zmienianiu Kościoła od środka miały organizacje katolickie, takie jak Centre Saint-Yves, uniwersytecka Akcja Katolicka czy Chrześcijańska Młodzież Studencka. W sukurs przyszli im lewicowo-liberalni biskupi i prezbiterzy, otwierając Kościół na ducha rewolucji roku 1968 czyli, jak opisuje autor, wpuszczając do świątyni swąd szatana.
Obecnie Stany Zjednoczone stają się coraz mniej konserwatywne, Francja coraz bardziej muzułmańska, Polska zaś coraz bardziej świecka, jak pozostałe kraje Europy. Czy da się jeszcze uratować Kościół w masowej postaci? Entuzjaści wskazują na konieczność rekatechizacji dorosłych, jednak na masową skalę jest już na to za późno. Rozmaite formy ewangelizacji z roku na rok przyciągają coraz mniejszą liczbę słuchających. Przybywa za to duszpasterskich problemów. Rośnie liczba wolnych i ponownych związków czy dzieci zrodzonych w ten sposób. Pojawiają się dylematy związane z sakramentami.
Kościół, dostosowując się do świata, zaczął się w tym świecie tracić. Przede wszystkim poprzez politykę. Opowiadanie się po tej czy innej stronie światopoglądowego sporu wzmacnia tylko podziały wśród wiernych. Drugim błędem jest sprowadzanie swojej roli wyłącznie do funkcji organizacji charytatywnej. Oczywiście dzieła miłosierdzia to istotna gałąź działalności wspólnoty, lecz nie jej trzon. Misją Kościoła jest głoszenie Ewangelii, obwieszczanie zbawienia w Jezusie Chrystusie. Wydaje się, że pasterze o tym zapomnieli. Skupili się na duszpasterstwie sakramentów, kreując lud Boży na konsumentów kultu. W czasach laicyzacji powyższa strategia okazała się zabójcza. Kościół ma stać się na powrót misyjny, o czym stale przypomina papież Franciszek.
W Polsce już za późno na podpieranie się kultem św. Jana Pawła II. Młode pokolenie patrzy na papieża raczej przez pryzmat kard. Dziwisza przedstawionego w filmie braci Sekielskich. Z drugiej strony trudno też demonizować udział młodego pokolenia w protestach przeciwko aborcji. Z braku innych alternatyw można to rozpatrywać w kategoriach formy młodzieżowego buntu.
Przed Kościołem – czyli nami – jest sporo do zrobienia. Pamiętajmy, że jego misja – głoszenie przesłania miłości – rozpoczyna się w każdej rodzinie, każdym chrześcijańskim domu.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)