Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Koniec „sprawy ambasadora”

W mediach polskich i niemieckich od kilku miesięcy narastały spekulacje dotyczące zmiany na stanowisku ambasadora RFN w Polsce. Dotychczasowy ambasador Rolf Nikel po upływie kadencji wracał do kraju. Początkowo oczekiwano, że jego następcą zostanie Andreas Peschke, uznawany za przychylnie nastawionego do Polski. Ostatecznie jednak nominatem Berlina okazał się Arndt Burchard Ludwig Freiherr Freytag von Loringhoven, były wiceszef BND (niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej) oraz szef wywiadu służb NATO, uprzednio pełniący funkcję ambasadora RFN w Pradze, a także wieloletni dyplomata w Moskwie. Związki von Loringhovena z wywiadem i nazistowska przeszłość jego ojca wywołały krytykę w prasie polskiej.

Pierwszy sprawę upublicznił w niepodpisanym artykule portal wPolityce.pl 20 maja br., podając informacje o zaistnieniu całej sprawy i podsumowując ją wnioskiem o oczekiwanym zaostrzeniu kursu Berlina wobec Warszawy, co miało wynikać z wyżej streszczonego CV kandydata na nowego ambasadora.

Medialny szum

26 czerwca artykuł Filipa Gańczaka, poświęcony temu zagadnieniu, opublikowała „Polityka”. Podkreślono w nim krzyżacko-nazistowską historię przodków kandydata na ambasadora, uznając go jednocześnie za „zawodnika wagi ciężkiej”, czyli doświadczonego dyplomatę. 6 lipca rzecz kontynuował Witold Jurasz w tekście opublikowanym na Onet.pl.

Wobec pandemii koronawirusa i kampanii wyborczej poprzedzającej wybory prezydenckie w Polsce kwestia ta nie wzbudziła jednak wówczas większych emocji ani u nas, ani w Niemczech.

26 sierpnia po publikacjach, które na ten temat ukazały się w mediach niemieckich, obszerny artykuł na portalu OKO.press poświęcił mu Klaus Bachman, minimalizując znaczenie Polski w polityce niemieckiej i jednocześnie krytykując ją za brak agrément (zgody państwa przyjmującego na kandydata na ambasadora zaproponowanego mu przez kraj wysyłający). Odtąd sprawa nabrała rozpędu medialnego i wróciła na łamy wPolityce.pl. Wszystko to zaś nałożyło się czasowo na moment zmiany na stanowisku ministra spraw zagranicznych RP.

Wymiar prawny

W myśl regulacji zawartych w Konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych (art. 4) z 1961 r. „1. Państwo wysyłające powinno się upewnić, że osoba, którą zamierza akredytować jako szefa misji, otrzymała agrément państwa przyjmującego. 2. Państwo przyjmujące nie jest zobowiązane do podania przyczyn odmowy agrément”. Niemcy wystąpiły o agrément w maju i do końca sierpnia go nie uzyskały. Polska nie zajęła stanowiska w rzeczonej sprawie – tzn. ani nie udzieliła agrément, ani go też nie odmówiła. W tych warunkach rozważania medialne z podaniem do wiadomości publicznej nazwiska kandydata na ambasadora były ewidentnym złamaniem obyczajów dyplomatycznych i krokiem zmierzającym do wywołania sporu, a przynajmniej wrażenia sporu w relacjach polsko-niemieckich. Kto i po co dokonał przecieku tej informacji, powinno być wyjaśnione.

„Znaj proporcją, mocium panie”

Założenie, że rząd niemiecki albo polski w warunkach pandemii COVID-19, trudnych negocjacjach ws. nowego budżetu na nadchodzącą siedmioletnią perspektywę finansową UE 2021–2027, dramatycznych niekiedy rokowań wewnątrzunijnych w kwestii Funduszu Odbudowy po koronawirusie, a wreszcie rewolucji na Białorusi zamierza z kwestii obsady stanowiska ambasadora RFN w Warszawie uczynić osobne pole sporu, jest samo w sobie mało poważne.

Polska ma istotny spór z Niemcami, i jest to spór o Nord Stream 2, współpracę niemiecko-rosyjską w kwestiach importu i dystrybucji gazu rosyjskiego w Europie, związanych z tym projektem amerykańskich decyzji o obłożeniu go sankcjami i niemieckich wezwań do kontrsankcji wobec USA, których europeizacja (nałożenie ich w imieniu Unii Europejskiej) jest najprostszą drogą do zburzenia unijnej wspólnej polityki zagranicznej. Trudno wszak przypuścić, by wschodnia flanka UE, będąca (wyjąwszy Finlandię) jednocześnie wschodnią flanką NATO, wzywała USA do wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej na graniczącej z zaborczą Rosją wschodniej rubieży Sojuszu i jednocześnie uczestniczyła w wymyślanych w Berlinie sankcjach przeciw Stanom Zjednoczonym. To są realne problemy.

Problem ambasadora nim nie jest i w znacznej mierze nagłośniony został pod koniec sierpnia w ramach sezonu ogórkowego, choć wspomniana rewolucja na Białorusi dostarcza dostateczną liczbę poważnych spraw do rozważenia i mimo wakacji nie ma potrzeby poszukiwania sensacji medialnych.

Ciężar historii

Niemieckie MSZ od chwili swego powstania – tzn. od czasów Bismarcka – nosi nazwę Auswärtiges Amt (dosł. Urząd ds. Zagranicznych), w skrócie zwane jest więc Das Amt (Urząd).

Ponad pięć lat temu na polskim rynku księgarskim ukazało się tłumaczenie opasłego dzieła Niezależnej Komisji Historyków do Zbadania Historii Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Czasach Narodowego Socjalizmu i Republiki Federalnej zatytułowanego „Das Amt Und die Vergangenheit. Deutsche Diplomaten im Dritten Reich Und in der Bundesrepublik” („Urząd. Niemieccy dyplomaci w III Rzeszy i w RFN”). Komisja ta utworzona została 11 lipca 2005 r. na polecenie ministra spraw zagranicznych RFN Joschki Fishera w związku z kontrowersjami, które wewnątrz ministerstwa wywołała zmiana przez Fischera w 2003 r. zasad pisania nekrologów zmarłych byłych pracowników Auswärtiges Amt o nazistowskiej przeszłości.

Piszę o tym, gdyż miałem przyjemność recenzować tę pracę. Roi się ona od błędów i przeinaczeń, ale wynika z niej jedno – znalezienie wśród niemieckich elit dyplomatycznych osób pochodzących z rodzin starych dyplomatów i niemających konotacji nazistowskich jest w praktyce niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne. Doniesienia o takowych konotacjach von Loringhovena nie są więc żadną sensacją, a stosowne informacje w tej kwestii dostępne były publicznie choćby na Wikipedii. Ojciec kandydata na ambasadora, Bernd von Freytag-Loringhoven, był adiutantem słynnego twórcy i dowódcy niemieckich wojsk pancernych generała Heinza Guderiana, a następnie gen. Hansa Krebsa (ostatniego szefa Sztabu Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych III Rzeszy). Nie jest odkryciem, że ojcowie lub dziadowie współczesnych Niemców służyli III Rzeszy. Podawanie takiej informacji w aurze sensacji jest więc grzaniem atmosfery, a nie analizą intencji politycznych kryjących się za daną nominacją.

Rozwiązanie

W dniach 27–28 sierpnia w Berlinie odbyło się w formule Gymnich (tzn. nieformalne) spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich UE poświęcone przede wszystkim kwestii Białorusi i relacjom z Turcją. Przy jego okazji doszło do rozmowy nowo powołanego ministra spraw zagranicznych RP prof. Zbigniewa Raua i jego niemieckiego odpowiednika ministra Heiko Maasa, w trakcie której nabrzmiały medialnie „problem ambasadora” został rozwiązany w pakiecie innych ważniejszych spraw i interesów łączących oba nasze kraje. Polska wydała zgodę na przyjęcie kandydata Niemiec.

Dyplomacja musi brać pod uwagę opinie publiczne – szczególnie własną, ale nie może dryfować tam, gdzie popchną ją prądy czy mody medialne, i musi odróżniać kwestie kluczowe od drugorzędnych. Istotą dyplomacji jest zaś rozwiązywanie problemów, a nie ich tworzenie. W obliczu istnienia wyżej wskazanych poważnych wyzwań, przed którymi stoją i Polska, i Niemcy, nie zawsze mając w każdej sprawie zbieżne stanowiska, sztuczne podgrzewanie atmosfery wokół kwestii pozbawionych kluczowego znaczenia nie służy interesom ani Warszawy, ani Berlina. Mamy poważniejsze – wyżej wymienione – sprawy na głowie i dobrze się stało, że ta kwestia nie będzie jej już nam zaprzątać.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Przemysław Żurawski vel Grajewski