Przez ostatnie 10 lat w Polsce w komisjach wyborczych pracowało około 500 tysięcy osób. Renata Grochal z tygodnika "Newsweek" znalazła "tego jednego", który pomógł w przygotowaniu tekstu lansującego narrację opozycji. Zdaniem redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie" Tomasza Sakiewicza, tekst z tak poważnymi oskarżeniami jak fałszowanie wyborów z relacją jednego źródła mógł ukazać się z dwóch powodów.
Na podstawie relacji byłego działacza PiS Marka Zagrobelnego Renata Grochal na łamach "Newsweek" wysnuła tezę, że zwolennicy partii rządzącej fałszują wybory. Słowa "informatora" nie zostały poparte dowodami ani skonfrontowane z ze zdaniem kogokolwiek z pozostałych około 500 tys. członków komisji wyborczych. Pomimo tego, tekst idealnie wpasowujący się w wietrzącą przegraną opozycję, zagościł na okładce magazynu Sekielskiego.
"Ja z czasów Platformy i PSL-u znalazłbym dziesiątki osób, które potwierdziłyby, że wtedy próbowano, a nawet w niektórych miejscach pewnie i fałszowano te wybory. Sam fakt, że ponad 20 proc. głosów w wyborach samorządowych w 2014 roku pokazywał, jak ogromna była skala nadużyć. Dzisiaj ta ilość głosów nieważnych jest mikroskopijna, a co do tego człowieka (Zagrobelnego), to pewnie zgłosił sprawę do prokuratury, a ta - sprawę zbadała, bo jeśli nie zgłosił, to nie jestem pewien, czy on sam nie podlega przestępstwu"
- skomentował na antenie TVP Info redaktor naczelny "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie" Tomasz Sakiewicz. Jego zdaniem, Grochal "mało się postarała i znalazła kogoś, kto coś jej naopowiadał i to wystarczyło do napisania tekstu, co bardzo dużo mówi o warsztacie w Newsweeku", albo nikt nie był w stanie potwierdzić wersji Zagrobelnego, ponieważ "przypadki fałszowania są rzadkie i drastyczne".
Sakiewicz przypomniał, że przed wyborami apelował o uważne przyglądanie się pracy komisji wyborczych, a w przypadkach podejrzeń nadużyć, zgłaszanie tego na policję. "Masz wątpliwości - zgłaszaj, najwyżej później wyjaśnią, ale żeby był ten efekt mrożący dla przestępców" - wyjaśnił. Pomimo tego, jego zdaniem, takie przypadki w Polsce są skrajnie rzadkie.
"Proces dojrzewania demokracji w Polsce zaszedł bardzo daleko i często jest dalej posunięty, niż w krajach, które cieszyły się wolnością po 45. roku, bo wykonaliśmy ogromną pracę, żeby w Polsce demokracja była dojrzała i pełna. To oczywiście budzi pewien niepokój tych, którzy korzystali na niedoskonałościach demokracji, na przewadze w mediach, na ograniczeniach w dostępie do komisji. Oni się boją, bo wiedzą, że to jest zawsze parę procent partii dla tych, którzy niekoniecznie na nich zagłosują"
- ocenił.