Jeszcze zimą i jesienią wydawało się, że po kilku suchych latach wszystko wraca do normy. Opady były regularne i w 2017 roku nieznacznie przekroczyły normę dla lat z okresu 1971–2000. W czasie zimy mieliśmy dość grubą pokrywę śniegową, która dodatkowo nawodniła ziemię. Gdy wydawało się, że zapowiada się dobry rok, w kwietniu przestało padać. „Już od końca pierwszej dekady kwietnia obserwowano znaczne niedobory opadów atmosferycznych, szczególnie na południu i południowym wschodzie kraju oraz miejscami na Mazowszu. Najniższą miesięczną sumę opadów zanotowano w Częstochowie (jedynie 7,1 mm) oraz Raciborzu i Krakowie (odpowiednio 9,5 i 9,7 mm). Jedynie na północy kraju miejscami opady osiągnęły normę lub ją przekroczyły. Należy również zwrócić uwagę na fakt, że odnotowane sumy opadów były w dużej mierze wynikiem pojawiających się burz, w wyniku których jednorazowy opad stanowił często 30–50% normy miesięcznej, natomiast szereg kolejnych dni było ponownie bezdeszczowych” – podaje w analizie IMGW. Warto dodać, że w tym roku wiele tradycyjnych powiedzonek jest zdezaktualizowanych. W kwietniu pogoda była w zasadzie monotonna, o czym niech świadczy to, że w Tarnowie padł absolutny rekord, jeśli chodzi o dni z temperaturą powyżej 20˚C. Jak podaje portal meteomodel.pl, w sumie w miesiącu, który ma niby przeplatać lato z zimą, mieliśmy 23 takie ciepłe dni. Jak przekonują synoptycy, miesiąc ten pod względem temperaturowym przypominał czerwiec bądź lipiec. Dość powiedzieć, że w latach 1951–2017 średnia liczba dni z temperaturą powyżej 20˚C w kwietniu dla Tarnowa to… 4,8 dnia. W maju nie było lepiej. Stało się oczywiste, że kraj będzie musiał borykać się z suszą.
To doprowadzi do strat ekonomicznych. Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa (IUNG-PIB) szacuje, że w okresie od 1 kwietnia do 31 maja odnotowano suszę zagrażającą uprawom rolnym w ponad 92 proc. gmin w Polsce.
Najbardziej zagrożone są w tej chwili zboża jare, a najmniej drzewa owocowe. Według naukowców IUNG-PIB deficyt wody doprowadzi do spadku plonów wielu upraw co najmniej o 20 proc. w stosunku do plonów uzyskanych przy średnich wieloletnich warunkach pogodowych. W sumie suszą dotkniętych zostało 4 mln ha z nieco ponad 14 mln ha upraw.
Rząd zapowiedział rolnikom pomoc. Zwrócił się również w tej sprawie do Unii Europejskiej. Jak zwykle zaczyna się także dyskusja o tym, co robić, aby takiej sytuacji uniknąć w przyszłości. Mimo że Polska kojarzy się z zielenią i powszechną dostępnością wody, to jednak jej zasoby nie są zbyt obfite. Dość powiedzieć, że w rankingach znajdujemy się na tej samej półce co... Egipt. Niespełna 1600 litrów na osobę. Dlatego powinniśmy już dzisiaj zacząć myśleć o stworzeniu strategii, która umożliwi nam zachowywanie i magazynowanie wody. Wszystko bowiem wskazuje na to, że miesiące podobne do tych, które mamy obecnie, będą się powtarzać. Prawdopodobnie charakterystyką naszego kraju staną się długie okresy ekstremalnych temperatur, a następnie serie gwałtownych ulew, które z jednej strony prowadzą do powodzi, a z drugiej bardzo szybko, jak mawiał klasyk, zbierają się i spływają do Bałtyku. Tymczasem wodę musimy jak najdłużej zachowywać na naszym terenie poprzez właściwą gospodarkę i infrastrukturę. Szansę na to, że ktoś kompleksowo zacznie o problemie myśleć, daje powołanie spółki „Wody Polskie”. Ma ona z jednej strony absorbować środki z Unii Europejskiej, a z drugiej pobudzać krajowe, aby inwestować w retencję i ochronę przeciwpowodziową.
Zanim zacznie się jednak wymagać od państwa, warto zacząć od siebie. Zbyt często bowiem nie myślimy o tym i w głupi sposób marnujemy wodne zasoby. Tutaj jednak marketingowcy prześcigają się w tym, jak uzmysłowić nam, aby wodę oszczędzać. Często sięgają po obrazowe porównania. I tak np. kropelka wody kapiąca co sekundę z kranu to 1/3 szklanki na godzinę, czyli 730 litrów rocznie. Wykorzystanie kubka wody do mycia zębów to wylane do rur jedynie pół litra płynu. 10-minutowy prysznic to około 50 litrów wody, podczas gdy kąpiel w wannie to średnio 200 litrów. Takie akcje informacyjne często dają skutek. Optymistyczne jest to, że Polacy nie są narodem, który jest skłonny marnować zasoby wody. Finalnie zużywamy jej około 150 litrów dziennie, czyli prawie dwa razy mniej niż statystyczny Amerykanin. Nadal jednak zużywamy ogromne ilości wody w gospodarce i energetyce. Szczególnie w górnictwie.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".