- Niespecjalnie widzę, jeżeli chodzi o sferę polityczno-społeczną różnicę pomiędzy ślusarzem, hutnikiem, lekarzem, prawnikiem i aktorem, jeżeli chodzi o wyrażanie swoich poglądów politycznych, tudzież swoich niepokojów i oburzenia dotyczącego sytuacji w kraju - mówi w rozmowie z Niezalezna.pl zaangażowany politycznie aktor Piotr Zelt.
Przemysław Obłuski: Wielu celebrytów i ludzi kultury w ostatnich latach bardzo zdecydowanie angażuje się w trwający w Polsce spór polityczny. Pan należy, jak sądzę do tej właśnie grupy, artykułując głośno swoje poglądy i nie stroniąc przy tym od ostrych sformułowań. Czy nie obawia się pan, że ta aktywność może panu zaszkodzić w sensie zawodowym?
Piotr Zelt: Cały czas łudzę się, chociaż troszeczkę pewnie na wyrost, (ale jest to być może rodzaj mojej przekory, wręcz testu), że żyjemy w państwie demokratycznym i możemy wyrażać swoje poglądy. I nikomu za to nie powinno grozić niebezpieczeństwo ani ostracyzm. Mam nadzieję, że jest to pewien rodzaj takiego papierka lakmusowego, jak bardzo rządzący posuną się w ograniczaniu nam swobód obywatelskich i łamaniu demokracji.
Pytając, czy ta działalność może panu zaszkodzić, nie miałem na myśli wykluczenia pana z „puli” aktorów biorących udział w różnych przedsięwzięciach. Miałem na myśli widzów, odbiorców pana sztuki. Każdy może mieć poglądy i je artykułować, ale ludzie sztuki pełnią dosyć szczególną rolę. Ja do wielu aktorów mam ogromny szacunek za ich kunszt, a także często duży sentyment, ale kiedy widzę ich w roli rozpolitykowanych agitatorów, to zaczynam jako odbiorca ich sztuki mieć problem. Jeżeli określa się pan tak jednoznacznie politycznie, to może pan eliminować część swoich fanów.
- Być może tak, natomiast niespecjalnie widzę, jeżeli chodzi o sferę polityczno-społeczną różnicę pomiędzy ślusarzem, hutnikiem, lekarzem, prawnikiem i aktorem, jeżeli chodzi o wyrażanie swoich poglądów politycznych, tudzież swoich niepokojów i oburzenia dotyczącego sytuacji w kraju, łamania konstytucji, bandyckich zachowań ludzi, którzy są u steru władzy, korupcji. Myślę, że nie powinno tu być rozgraniczenia na profesję, bo jestem takim samym obywatelem Polski, jak każdy inny człowiek, wykonujący jakąkolwiek profesję i mam prawo do wyrażania swojego oburzenia, swoich poglądów, albo swojej niezgody na to, co się dzieje. Nie rozumiem, dlaczego akurat przedstawicielom świata sztuki, kultury, aktorom, należy to ograniczać? Dlaczego jesteśmy postrzegani inaczej niż ludzie innych profesji w tym względzie?
Nikt przecież nie zamierza panu czegokolwiek zabraniać, a ja pytałem tylko, czy nie uważa pan, że ta polityczna aktywność może być dla odbiorców pana sztuki problematyczna. Wspomniał pan o ostracyzmie; czy nie jest tak, że właśnie w waszym środowisku mamy często do czynienia z ostracyzmem w stosunku do waszych kolegów, którzy nie myślą i mówią, jak większość z was? Wasze środowisko reprezentuje głownie poglądy lewicowo-liberalne i według mojej oceny, taki właśnie środowiskowy ostracyzm dotyka np. aktorów o poglądach konserwatywnych. Czy też tak pan to widzi?
- Pozwolę się z panem nie zgodzić. Ja jestem „w środku” i oczywiście znam takie osoby, które są odmiennych poglądów. I cały czas mnie zadziwia to, że obecna opcja polityczna jest u władzy przez 6 lat i przy każdej sytuacji, kiedy ktokolwiek się z nimi nie zgadza, albo zaczyna bardzo głośny lament, na temat tego, że są szykanowani, prześladowani i coś im się złego dzieje, albo wylewają szambo i opluwają ludzi, którzy są im przeciwni i z nimi się nie zgadzają. Przykłady nie trudno znaleźć, choćby pan Maksymowicz, człowiek opcji rządzącej, który pozwolił sobie na kilkukrotne skrytykowanie pana Niedzielskiego i natychmiast uruchomiono wobec niego całą machinę oczerniania i wylewania na niego szamba, żeby go zdyskredytować. Takich jest mnóstwo. Pancerny pan Banaś, który kiedy postawił się rządzącym, natychmiast przestał być kryształowy. Wracając do pana pytania, odpowiadam - nie. Nie zauważyłem absolutnie żadnego szykanowania ze strony tej grupy – jak pan zauważa – przeważającej w waszym środowisku. Dopóki nie ma zachowań ewidentnie agresywnych, albo dyskredytujących, tudzież wręcz prześladujących pewne grupy społeczne, rasy, jeżeli coś takiego się nie dzieje, nigdy nie spotkałem się z ostracyzmem wobec takich osób. A takich kolegów miałem i mam. Z takimi kolegami grywam w teatrze i dopóki nie usłyszałem ewidentnie rasistowskich, antysemickich tekstów ze strony jednego z kolegów, czy bardzo obelżywych uwag, nigdy nie spotkałem się ze strony tej opcji (jak pan to nazwał, liberalno-lewicowej) z żadnymi agresywnymi zachowaniami. O ostracyzmie możemy mówić jedynie w reakcji na tego typu rasistowskie i antysemickie uwagi, które niestety ze strony tych ludzi z drugiej opcji często słyszałem.
Wychodzi więc na to, że ludzie o poglądach konserwatywnych w pana środowisku, to są antysemici i rasiści, nie wymienił pan jeszcze tylko faszystów. Jak rozumiem, ta strona liberalno-lewicowa nie hejtuje – w każdym razie pan się z tym nie spotkał. Zna pan Redbada Klynstrę Komarnickiego? On po roli w filmie „Smoleńsk” nie dostawał ofert pracy i hejtowano go w mediach społecznościowych. Nagle stał się „kiepskim” aktorem. Drugi przykład z ostatnich tygodni – znany choreograf przechodzi z komercyjnej stacji do TVP. Wystarczy poczytać w mediach społecznościowych opinię na temat tego transferu – to jest hejt.
- Ale to nie jest bez powodu. To się dzieje z powodu tego, co wyprawia telewizja publiczna od ostatnich sześciu lat pod kierownictwem pana Jacka Kurskiego, który kiedyś powiedział, że „ciemny lud wszystko kupi”.
Ja nie jest rzecznikiem Kurskiego, ale on temu zaprzeczał. Zdanie, które pan przytoczył miało rzekomo paść w studiu radiowym poza anteną i znamy je wyłącznie z relacji Tomasza Lisa, ale zostawmy to. Proszę mi powiedzieć, dlaczego ludzie, którzy zatrudniają się u publicznego nadawcy spotykają się z hejtem ze strony większości środowiska. Przecież to jest medium oglądane przez miliony ludzi, także przez odbiorców pana sztuki, pani Jandy i innych znakomitości. Pan ten hejt usprawiedliwia?
- Nie. Ja zostawiam wolny wybór i wolną wolę kolegom i koleżankom. Ja swoją opinię o tym, co się dzieje w telewizji publicznej, mam. Dostałem tego namacalny dowód, bo raz zostałem poproszony o wypowiedź dla telewizji publicznej, która została w sposób obrzydliwy i ohydny zmanipulowana.
To dotyczyło pani Kingi Rusin?
- Tak. Zmanipulowano to w sposób absolutnie niegodny i było to dla mnie namacalnym dowodem, czym stała się telewizja publiczna pod rządami pana Jacka Kurskiego i pod rządami PiS-u, którego to jest w tej chwili organ propagandowy.
Po emisji tej wypowiedzi o której pan mówi, zapowiedział pan kroki prawne. Czy zrobił pan coś w tym kierunku?
- Tak, oczywiście, zrobiłem.
Na jakim to jest etapie?
- Na takim, że zostało zasądzone zabezpieczenie materiałów z tego wywiadu i mam nadzieję, że zostanie to wyegzekwowane od telewizji i że nikt w telewizji nie powie, że niestety, przykro mu, ale skasował.
Z tego, co ja słyszałem, to TAI zastanawiał się nad tym, czy nie wyemitować wszystkiego, co pan powiedział, tzw. „surówki”, ale uznali, że nie warto. To oczywiście informacja nieoficjalna.
- Nie chcieli? A ciekawe dlaczego?
Panie Piotrze, Zbigniew Boniek podczas niedawnego spotkania w PKOL podkreślał, że sport łączy ludzi, nawiązując do znanego już hasła „Łączy nas piłka”. Czy nie uważa pan, że kultura także powinna nas łączyć, bo- jak widać - polityka nas dzieli?
- Nie wiem, ile pan ma lat, ale jak sądzę, przypomina sobie pan czasy stanu wojennego?
Oczywiście, bardzo dobrze ten czas pamiętam.
- Przypomina sobie pan bojkot artystów, mediów?
Tak, pamiętam nawet, kto się wówczas z tego bojkotu wyłamywał.
- Świetnie, więc sytuacja moim zdaniem, zaczyna powoli przypominać tamtą. Nie dziwię się, że wielu kolegów zaczyna stronić od występowania w mediach publicznych, mimo, że nikt nie ogłaszał bojkotu, ponieważ sytuacja jako żywo zaczyna przypominać tamtą. Dyskomfort ludzi, którzy są przywiązani do demokracji, do konstytucji, zaczyna być tak wielki, że chcą jakoś zaznaczyć swoją postawę i swoją niezgodę na to co się dzieje.
Delikatnie mówiąc, pan bardzo mocno przesadza. Ja dokładnie pamiętam czasy stanu wojennego i nie dostrzegam żadnej analogii z obecną sytuacją. Kompletnie żadnej. Zresztą w jednym z wywiadów sam pan przyznał, komentując wynik ostatnich wyborów prezydenckich, że „Polacy jednak tak wybrali trzeba się z tym pogodzić, mimo, że ja uważam inaczej itd.”. Czyli mamy demokrację. Nie można więc porównywać w jakikolwiek sposób komuny do dzisiejszych czasów. Nie mamy do czynienia (bez względu na to jak oceniamy telewizję publiczną) z jednym przekazem medialnym. Jeżeli zsumujemy zasięgi, to media komercyjne mają ogromną przewagę nad publicznymi. Nie ma monopolu na informacje.
- A ostatnie posunięcie pana Obajtka, żeby przejąć gros mediów regionalnych nie zmierza do tego, aby zmonopolizować rynek mediów?
To inaczej. Czy kiedy te same media były w rękach niemieckich, to wówczas nie było monopolu na rynku regionalnym?
- Czyli monopol zastępujemy innym monopolem?
Nie. Funkcjonuje taki skrót myślowy: Obajtek kupił Polska Press, bo chce coś tam zmonopolizować. Rozumiem, że gdyby to kupił Michnik, to wtedy – nie, ale jak Obajtek, to – tak. Wiemy dobrze, że zakupu dokonała spółka skarbu państwa, której prezesem jest dziś Obajtek, a za chwilę może być kto inny. Władza też się może zmienić, a Orlen dalej będzie w zasobach skarbu państwa, o ile ktoś go nie sprywatyzuje.
- Punkt widzenia zależy od punktu leżenia. To jest tak, że jeżeli mamy bardzo dużo dobrej woli w kierunku jednym albo drugim, to oczywiście skłonni jesteśmy postrzegać wszystko w pięknych barwach. To, że prezes Kaczyński z trybuny sejmowej krzyczy - „kanalie”, że mówi o najgorszym sorcie, o syndromie zdrady, o elemencie animalnym – możemy to wszystko wziąć za dobrą monetę. Zawsze możemy to wytłumaczyć, że jest to język polityki, przenośni, albo, że to jest czepianie się ze strony ludzi, którzy myślą inaczej. Moim zdaniem jest to jednak język niegodny i zawsze się będziemy spierać na tym polu. Ja uważam, że język polityki, który został narzucony przez obecnie rządzących, jest absolutnie niegodny i nie do przyjęcia i metody postępowania nawiązują wprost do metod z czasów komunistycznych. Stąd moje nawiązanie do czasów stanu wojennego i tego, co się wtedy działo. Nie zgadzam się na łamanie konstytucji, czyli najważniejszej umowy między państwem a obywatelem.
Nie będę dopytywał, gdzie pan widzi to łamanie konstytucji, ale trzeba pamiętać, że zarówno wśród polityków, jak i prawników zdania w tej sprawie są podzielone. O ile można na temat konstytucyjności tych, czy innych rozwiązań dyskutować, to porównywanie dzisiejszej sytuacji do czasów komuny jest moim zdaniem absurdalne. Mieliśmy wówczas do czynienia z autorytarną władzą, która zniewalała i mordowała ludzi. Gdyby pani Marta Lempart w owym czasie napluła na zomowców i wyzwała ich od „skurwysynów”, to jej protest trwałby do pierwszego uderzenia pałą, a potem być może ślad by po niej zaginął.
- Pamiętam, jak wspaniali i dzielni ludzie wtedy pod katedrą na Piotrkowskiej, pod budynkiem „Solidarności” wychodzili, pluli na zomowców i używali takich słów.
Wróćmy do tego języka polityki. Czy podobały się panu harce Palikota (którego nie będę już cytował), Niesiołowskiego, który fizycznie atakował dziennikarkę TV Republika Ewę Stankiewicz, „happeningi” Sławomira Nitrasa, czy wreszcie samego Donalda Tuska, który formułując hasło „moherowe berety” zapoczątkował wykluczenie pewnej grupy społecznej z równoprawnej debaty publicznej? Przypominam, że konsekwencją tego była akcja „zabierz babci dowód”. Mam wrażenie, że tego pan nie dostrzega.
- Nie, oczywiście, że to dostrzegam. Do Palikota i jego performance’ów, jego wypowiedzi mam wyrobione zdanie. Uważam, że pan Palikot, którego cenię za inteligencję i błyskotliwość, myślę, że dokonał politycznego „hara-kiri” przez kilka tego typu wypowiedzi, działań i w ten sposób zakończył swoja karierę polityczną. Jeśli chodzi o Tuska, pozwoli pan, że jednak „moherowe berety” w porównaniu z „kanaliami”, „mordercami”, „najgorszym sortem”, czy „elementem animalnym”, raczej nie jest porównywalne.
Wcześniej mówiłem, że nie jestem rzecznikiem Kurskiego, nie jestem też rzecznikiem Kaczyńskiego, ale trzeba pamiętać o kontekście i adresatach tych wszystkich wypowiedzi. Kaczyński mówił do polityków, z którymi prowadzi spór, Tusk swoimi wypowiedziami dyskryminował wielomilionową rzeszę wyborców.
- „Kanalie zamordowaliście mojego brata”, to jest cytat wypowiedzi z trybuny sejmowej, ale „element animalny”, „gen zdrady”, to już było w wywiadzie powiedziane na spokojnie i bez emocji.
Nie ma sensu przerzucać się cytatami, zauważam jednak, że pan dostrzega – a w każdym razie protestuje – w związku z wypowiedziami tylko jednej strony sporu. Nie widziałem, żeby pan wcześniej krytykował Tuska, czy Palikota. Wróćmy do tej nieszczęsnej telewizji publicznej. Uważa pan, że jest to telewizja „reżimowa”?
- Nie. Mówię, że jest po prostu absolutnie podporządkowana obecnie władzy i jej interesom. I nie jest tak, że nie dostrzegam tego, że każda kolejna władza usiłowała mieć wpływ na media publiczne, bo ten wpływ był. Natomiast uważam, że w tej chwili, myślę, że po roku 1989, takiej skali upolitycznienia i podporządkowania władzy mediów publicznych nie było. Taka jest moja ocena.
A kiedy ostatnio miał pan do czynienia z mediami publicznymi, kiedy pan brał udział w jakiejś produkcji dla nich? Słyszałem, że miał pan grać w „Koronie Królów”, czy to prawda?
- Nie. W „Koronie Królów” żadnej propozycji nie otrzymałem, natomiast ostatnie moje poczynania to był chyba „Wielki Test” i kontynuacja serialu „Dziewczyny ze Lwowa”, które były emitowane w telewizji publicznej.
Czyli żadnych propozycji pan ostatnio nie otrzymywał, czy otrzymywał pan i je odrzucał?
- Nie, nie otrzymuję.
Wróćmy do tego ostracyzmu, o którym wcześniej rozmawialiśmy. Twierdził pan, że mimo różnych poglądów, aktorzy potrafią w miarę poprawnie układać swoje wzajemne relacje. Z moich informacji wynika, że postawił pan producentowi ultimatum, grożąc, że jeśli pewien aktor (którego nazwiska nie chcę wymieniać) zagra w spektaklu „Goło i Wesoło” (w Częstochowie, w grudniu 2019 r.), to pan i inny jeszcze pana kolega, nie weźmiecie udziału w tym przedstawieniu. Co było przyczyną takiego postawienia sprawy i czy przedstawił pan swoje zastrzeżenia też temu aktorowi z którym nie chciał pan zagrać?
- Nie, nie powiedziałem temu aktorowi, że taka rzecz miała miejsce. U podstaw tej sytuacji nie były różnice polityczne czy różnice poglądów. Ja byłem po prostu przez tę osobę kilkukrotnie prowokowany w bardzo – dla mnie – nieprzyjemny sposób, bo od czasu do czasu widywaliśmy się przy różnych okazjach. Było to działanie zamierzone i celowe, dlatego uznałem, że (przebywanie na scenie trwa krótko, powiedzmy 2 godziny) odbycie podróży w tę i z powrotem, wszystkiego, co się z tym łączy, nie będę w stanie udźwignąć, wiedząc, na co będę narażony. Jestem już za stary, żeby sobie fundować taką przeprawę, więc uznałem, że rezygnuję, że nie wezmę w tym udziału, żeby nie stawiać się w bardzo dla mnie niekomfortowej sytuacji. Powiedziałem producentowi, że nie zagram i poprosiłem, żeby ktoś mnie zastąpił i ten spektakl się odbył beze mnie. Tak że to raczej ja byłem gotów się wycofać. Nie wypowiadałem się w imieniu któregokolwiek z kolegów w tej sprawie, to zwyczajnie nieprawda.
Czyli to ultimatum nie było wymierzone w pana kolegę? Bo ja mam informację, że na skutek pana interwencji właśnie ten kolega nie zagrał, został wyrzucony z obsady.
- Nie mam takiej mocy, przecenia mnie Pan. Nie wiem, na ile pan zna to środowisko, ale muszę panu powiedzieć, że taka interwencja z mojej strony nie przyniosłaby „pożądanego” (gdyby tak było oczywiście) skutku. Producent dystrybuuje spektakl, sprzedaje bilety i absolutnie, jeden aktor z obsady liczącej 8-9 osób nie mógłby mieć wpływu na to, że przedstawienie się nie odbędzie. Nie ma takiej możliwości. Po prostu zastąpiono by wówczas mnie. Ma pan nieprecyzyjne informacje.
Wyklucza pan więc, że różnice polityczne miały wpływ na pana decyzję?
- Z tego, co ja pamiętam, to osoba, o której mówimy, w tym czasie nie prowadziła jeszcze jakoś szeroko zakrojonej współpracy z telewizją publiczną. Gram od lat z kolegami reprezentującymi poglądy prawicowe czy konserwatywne. Wykonaliśmy na scenie setki spektakli i absolutnie, szanując odmienność swoich poglądów, spierając się czasami, a czasami omijając niewygodne tematy, żeby nie było spięć, współpracujemy ze sobą fantastycznie. Szanujemy się i lubimy prywatnie i nie dochodzi do żadnych sytuacji, o których pan mówi. Tamta sytuacja wynikała nie z poglądów politycznych, ale przyczyn prywatnych, z jego prowokacji, na które nie chciałem być więcej narażony.
Bardzo panu dziękuję za rozmowę.