Obecnie dług wynosi ponad 100 tys. złotych. Byłam niezmiernie zdziwiona, że działania moje, jak i komornika, okazały się bezskuteczne. Są pewne etapy ws. ściągalności długu. Wyrok sądu jest wyrokiem. Proces trwał ponad trzy lata. Przyznano mi alimenty. Miałam pewność, że wyrok prawomocny zapewni mi odzyskanie długu
Reklama
- mówiła niedawno była żona Marcinkiewicza w programie "W punkt" na antenie Telewizji Republika.
Komornik nie może ściągnąć dochodu, ponieważ - jest dowód [na to, że] - pan Kazimierz Marcinkiewicz ukrywa dochody. Człowiek wmawiający obywatelom swoje prawdy, który jednocześnie nie przestrzega prawa, nie może być wiarygodny
- dodała Olchowicz-Marcinkiewicz, która wystosowała w tej sprawie list otwarty do ministra sprawiedliwości.
Takich wpisów i wypowiedzi Isabel Marcinkiewicz znajdziemy w sieci mnóstwo. Musiały się one stać dla "Kaza" ("Kaz" i "Isabel" to wersje imion, jakimi nazywali się bohaterowie afery za czasów sielanki w ich związku) na tyle uciążliwe, że były premier postanowił zabrać głos i wydać oświadczenie:
[..] od 4 lat zalewa mnie fala hejtu, szkalowania, kłamstw i pomówień ze strony mojej byłej żony, od której odszedłem 6 lat temu. Myślałem, że z czasem to minie. Niestety była żona stała się moim stalkerem.
- czytamy w nim. We wpisie Marcinkiewicz tłumaczy się z długów alimentacyjnych:
To prawda, że zalegam jej z zasądzoną pomocą finansową. Pracuję na własny rachunek bardzo ciężko i intensywnie. Nie mam jednak stałej comiesięcznej pensji. Pracuję nad kilkudziesięcioma projektami na success fee. W ostatnim roku nie miałem dużych sukcesów. Każdym sukcesem dzieliłem się sprawiedliwie, ale zaległości się powiększały. Stalkerka o tym wie, bo odpowiednie dokumenty przedstawiłem sądowi oraz wielokrotnie ją o tym informowałem. Gdy którykolwiek projekt doprowadzę do końca, rozliczę się z zaległości.
- żali się "Kaz".
W oświadczeniu nie zabrakło też wyrzutów względem byłej partnerki:
[...] w ubiegłym roku ukazał się filmik nakręcony przez moją byłą żonę, gdy nagi byłem w toalecie. Filmik ten został sprzedany szmatławcom za - podobno - 50.000 zł. Tyle zaproponowali także mi dziennikarze za - jak powiedzieli - „podobnie pikantny filmik”, który zapewne nagrałem. Czy taki filmik nie jest dowodem na przemoc? Jeśli nie fizyczną, to psychiczną. Jak partner może nagrywać nagą partnerkę, bez jej zgody i to w toalecie?
- pyta Marcinkiewicz.
Cały wpis można przeczytać niżej: