Na początek był żal. Żal, że państwo polskie nie stanęło na wysokości zadania, gdyśmy w 2014 roku obchodzili setną rocznicę wyruszenia strzelców z Oleandrów. Niewiele się działo, imprezy czy książki jej poświęcone można było policzyć na palcach jednej ręki. Ten żal czułem, gdy pierwszy raz spotkałem się z Adamem Borowskim, który zaproponował mi napisanie scenariusza do filmu o Legionach. Dzisiaj, w przeddzień premiery, warto nakreślić nieco sposób wyboru faktów i tła historycznego obrazu w reżyserii Darka Gajewskiego, powstałego dzięki wysiłkowi dwóch producentów – Maćka Pawlickiego i Adama Borowskiego.
Tytuł filmu mógłby sugerować, iż widz dostanie zgrabną „czytankę historyczną”, sfabularyzowany zapis losu brygad legionowych, w stulecie ich czynu i w przededniu stulecia zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Jednak dla każdego, kto obejmie temat pogłębioną refleksją, jasne jest, iż byłoby to niemożliwe technicznie i zupełnie nietrafne z czysto filmowego punktu widzenia: próba opowiedzenia kilkuletnich dziejów frontowych trzech brygad, biorących udział w licznych bitwach i akcjach operacyjnych od 1914 do 1916 roku, a następnie bijących się dalej w formach konspiracyjnych (P.O.W.), aż do 1918 roku, byłaby po prostu niewykonalna. W toku pisania kolejnych wersji scenariusza (do ekipy scenarzystów dołączali po kolei Maciej Pawlicki, a następnie Darek Gajewski i Michał Godzic) pojawiały się różne pomysły, jak opowiedzieć historię „Legionów”. Każdy z nich osobno mógłby służyć do zbudowania odrębnego filmu – tak nasycona treściami, bohaterami i ciekawymi kulisami jest opowieść o Legionach. Mamy bowiem i „siódemkę Beliny”, z cudowną eskapadą poza granicę austriacko-rosyjską jeszcze przed wymarszem z Oleandrów; i dramatyczne wydarzenia w Kielcach; i kolejne bitwy: od Krzywopłotów, przez Łowczówek do Kościuchnówki; i niesamowity kryzys przysięgowy z 1917 roku. Aby każdemu z nich nadać odpowiedni sens, należałoby nakręcić kilkusezonowy serial. Film fabularny nie jest pomocą szkolną do nauki historii, tylko dziełem sztuki, które o postaciach i wydarzeniach historycznych opowiada tak, by wydobyć z nich wartości uniwersalne. „Szeregowiec Ryan” nie ukazuje całej historii operacji Market Garden, lecz niejako przy okazji uniwersalnej opowieści pokazuje w widowiskowy sposób lądowanie aliantów na plażach Normandii w trakcie D-Day.
Jeśli nie czytanką historyczną, wykładnią faktów od punktu a do punktu b, to czymże jest z punktu widzenia refleksji historiozoficznej wchodzący na ekrany film? Tu sięgnijmy znowu do tytułu – „Legiony to…” moglibyśmy dodać, nucąc pod nosem „Marsz I Brygady”. Słynna legionowa pieśń powstała ponoć w trakcie jazdy pociągami legionistów wysłanych po kryzysie przysięgowym do obozów internowania w Szczypiornie i Beniaminowie. To pieśń gorzka, twarda i nawet w swojej pierwotnej wersji zawierająca wulgaryzm – była wspomnieniem starcia uniesionych rozpoczęciem walki o ojczyznę strzelców z obojętnością, a nawet wrogością Polaków na kielecczyźnie. Cóż to była za cudowna chwila – obalanie słupów granicznych (fałszywie wyznaczających granice imperiów poprzez terytorium zagrabionej Rzeczypospolitej)! I jak bardzo kontrastował z nią chłód, z jakim witano przyszłych legionistów w większości miasteczek, do których wkraczali młodzi żołnierze. To uczucie opisał pięknie Roman Starzyński. We wspomnieniach zawarł scenę, która rozdarła mu serce – marsz poprzez miejscowość wobec obojętnych spojrzeń rodaków. W pieśni tej mowa jest także o rzucenia swego losu „na stos”. Oto grupa młodych ludzi, z głębi serca wierząca w konieczność czynu bojowego jako jedynej drogi do odzyskania niepodległości, chwyta za karabin i pod wodzą charyzmatycznego Komendanta rusza do walki, poświęcając wszystko to, co ma – swoją młodość, swoje marzenia, swoje miłości, wszystkie swoje prywatne sprawy – by odrodziła się Polska. Tworzą niesamowitą, piękną wspólnotę. „Legiony” stają się w tej mierze nie tylko słowem określającym oddziały wojskowe, ale też czymś więcej: zalążkiem odradzającej się wspólnoty narodowej. Legioniści byli nośnikiem marzenia o wolnej Polsce i w tym sensie, jako grupa, nabrali znaczenia symbolicznego i uniwersalnego. Oś napięcia pomiędzy słowem „Ja” (moje losy, moje sprawy osobiste) a słowem „My” staje się w tej mierze głównym motorem filmu.
W warstwie czysto faktograficznej jest kilka elementów filmu „Legiony”, o których warto wspomnieć. Pierwszym są niewątpliwie Oleandry i wymarsz Kadrówki. Rozkaz Piłsudskiego, słowa, które wypowiada do zgromadzonych przed nim drużyniaków (członków Drużyn Strzeleckich) i strzelców (członków związków strzeleckich ze „Strzelcem” na czele) – to apel o jedność. Gdy Komendant prosi o wymianę drużyniackich blach i orzełków, mówiąc: „Jedynym waszym znakiem jest odtąd orzeł biały”, to mówi o tym, że tylko w jedności, tylko przezwyciężając plemienne spory, jesteśmy w stanie zbudować wspólnotę, która będzie mogła wybić się na niepodległość. Pod Krzywopłotami, Łowczówkiem i w trakcie innych bitew roku 1914 nasi chłopcy przeszli prawdziwy chrzest bojowy, płacąc często daninę krwi. Ale niezwykle ciekawym aspektem był też udział kobiet w działaniach wojskowych. To często młode Polki dokonywały cudów bohaterstwa. Były na pierwszej linii w sensie dosłownym: pod dowództwem Aleksandry Szczerbińskiej rozpoznawały teren, przekazywały informacje do „beków” (bojowców z Organizacji Bojowej), a potem dalej do oddziałów. Ola, jedna z głównych postaci w filmie, to właśnie dziewczyna ze struktury wywiadowczej polskiego wojska.
Nazwa tej wsi na pograniczu Bukowiny i Besarabii była niegdyś wymawiana jednym tchem na równi z Somosierrą, Kircholmem i Wiedniem. Ślad tej pamięci odnajdujemy w pieśni „Czerwone maki pod Monte Cassino”, gdzie pojawia się ona właśnie wraz z Somosierrą. 13 czerwca 1915 roku ułani z drugiego szwadronu polskiego dywizjonu kawaleryjskiego pod dowództwem rotmistrza Dunina-Wąsowicza dokonali szarży na umocnione pozycje rosyjskie – kilka linii okopów, transzei i rowów strzeleckich. Rozkaz dowództwa austriackiego oznaczał samobójstwo, stąd początkowo rotmistrz stanowczo sprzeciwił się jego wykonaniu. Ostatecznie do ataku poszedł tylko jeden szwadron, by ograniczyć straty. Dokonał niemożliwego, zdobywając po kolei wszystkie linie rosyjskich umocnień, zwyciężając i wpisując tym samym Rokitną na listę najwybitniejszych osiągnięć oręża polskiego. To historia związana z losami II Brygady. Tym bardziej ważna, że na tle historii czysto fabularnej pojawia się bitwa urastająca do rangi symbolu, lecz niezwiązana bezpośrednio z brygadą Piłsudskiego. Finał filmu rozgrywa się natomiast w trakcie bitwy pod Kościuchnówką w lipcu 1916 roku. To była największa, najbardziej krwawa bitwa, w której uczestniczyły wszystkie trzy brygady – w tym sensie tu również, w wymiarze historycznym, domyka się opowieść o czynie bojowym legionów jako o opowieści dotyczącej wyzwania, postulatu jedności, wygłoszonego przez Komendanta w Oleandrach.
Wreszcie postaci historyczne. Oczywiście, mamy i Piłsudskiego, i innych znanych oficerów, lecz opowiadanie skupia się na zwykłych żołnierzach, młodych Legionistach, ich perypetiach, miłościach, pragnieniach, porażkach i zwycięstwach. Jednak punktem odniesienia, ważnym dla głównego bohatera, jest Stanisław Kaszubski „Król” – postać autentyczna. Fakty pokazane w filmie są wzięte z jego życiorysu, Kaszubski staje się centralnym zwornikiem filmu „Legiony”. Aby nie zdradzać niepotrzebnie akcji, nic już więcej pisał nie będę i pozwolę sobie zaprosić państwa do kin.