Przed domem w Pradze, w którym przez prawie 40 lat mieszkał czeski piosenkarz Karel Gott, zapłonęły dziś znicze, a kwiaty składają miłośnicy jego talentu. To osoby w różnym wieku. Przychodzą też całymi rodzinami - dziadkowie, rodzice, dzieci.
Najsłynniejszy współczesny czeski piosenkarz zmarł w domu, w otoczeniu rodziny, na krótko przed północą poprzedniego dnia. Miał 80 lat, chorował na nowotwór węzłów chłonnych.
Jarda ma 15 lat i woli hip-hop i rap, ale szanuje muzyczne wybory rodziców i dziadków. Dlatego przyszedł pod dom Gotta razem ze starszymi i zdradza, że nie wiedziałby, o kogo chodzi, gdyby nie babcia, miłośniczka Gotta „od zawsze i na zawsze”.
- Gott to raczej jest nasz świat niż młodego - mówi Polskiej Agencji Prasowej 70-letnia Marketa, babcia Jardy. - To muzyka pierwszych randek i pierwszych wzruszeń – dodaje. Uważa, że w jego piosenkach tkwiła siła związana z radością.
- Myśmy autentycznie przeżywali, gdy dostawał kolejnego Złotego Słowika (najważniejsza w Czechosłowacji, a później w Czechach nagroda muzyki rozrywkowej) i gdy śpiewał „Pszczółkę Maję” lub „Lady Carnaval”, on był nasz. Nigdy go nie zapomnę i pewnie to on zaśpiewa mi, gdy trafię tam, gdzie Karel jest teraz
- zapewnia.
Jej córka, czterdziestokilkuletnia mieszkanka Pragi, przekonuje, że Gott to radość, skromność i szacunek dla innego człowieka i duma z tego, że rozsławił na świecie Pragę.
Dom, w którym mieszkał i zmarł Gott, stoi na samym końcu ślepej uliczki Nad Bertramkou na jednym ze wzgórz górujących nad Pragą. To, że ulica nazywa się Nad Bertramką, a nie Bertramka, miał podobno skromnie podkreślać sam piosenkarz. Rzecz w tym, że Bertramka to nazwa willi, w której miał bywać Wolfgang Amadeusz Mozart, kiedy odwiedzał Pragę. Obecnie w Bertramce znajduje się muzeum poświęcone słynnemu kompozytorowi.
Każdy, kto był u Gotta w domu, wychwalał roztaczającą się z domu panoramę z Wełtawą, Hradczanami, a także Teatrem Narodowym. Czescy dziennikarze, którzy w liczbie około 50 stawili się w środę na ulicy Nad Bertramką, zastanawiali się, czy w piosence, w której śpiewał o pięknym widoku, miał przed oczyma właśnie ten widok.
Przez lata zazdrościła mu go młodsza od niego o dwa lata pani Jana. Jak powiedziała, zamierzała kupić jeden z domów na wzgórzu, ale się jej nie udało. Mieszka w pobliżu, a pod willę Gotta przyszła, korzystając z chodzika.
- Mam już swoje lata, ale musiałam przyjść i położyć różę. Zasłużył na nią radością, którą nam dawał – powiedziała. Jej zdaniem był to dobry, ciepły człowiek, który nigdy nie wywyższał się nad innymi. - Sprzątaczka czy szofer, zawsze szanował innych ludzi - powiedziała Polskiej Agencji Prasowej.
Z kwiatami i ze zniczem przyszedł dawny współpracownik i sekretarz Gotta, Jan Adam, który według czeskich mediów przez lata skonfliktowany był z żoną piosenkarza Ivaną. Pracował z Karelem 33 lata.
- W zasadzie nie miałem swojego życia, żyłem jego życiem. Nikt mnie do tego nie zmuszał - powiedział. - Dla mnie Karel nie odszedł - dodał. - Będzie ze mną do końca moich dni - stwierdził. Powiedział też, że życzy sił wdowie po Gotcie.
Nie kryjąc wzruszenia, po położeniu kwiatów dwie kobiety, matka i córka, wspominały piosenkarza. Podkreślały, że już nigdy Czechy nie będą miały artysty o takim głosie, temperamencie, a w ostatnich latach także o takim „łagodnym dystansie do życia” – jak to określiła jedna z nich.
Nawiązała w ten sposób do piosenki zatytułowanej „Serca nie gasną”, którą Gott nagrał ze swoją 13-letnią córką Charlottą w kwietniu br. Zacytowała jedną frazę - „Chcę usłyszeć twój głos, zanim zasnę; Niech te kilka chwil zostanie na zawsze” i ze łzami w oczach dodała: „Też się chcę żegnać z bliskimi takimi słowami i tą piosenką”.