Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Adam Makowicz: Muzyka wychodzi z ciszy. WYWIAD

Po blisko czterdziestu latach, nowy, polski album wydał Adam Makowicz, jeden z czołowych solowych pianistów światowego jazzu. Dzielący czas między Polskę a Nowy Jork wirtuoz fortepianu, opowiedział „Gazecie Polskiej Codziennie” o tym, co sprawia, że stroni od hałasu i gry z perkusją.

fot. mat.prom. artysty

Długo kazał Pan czekać na solowy album, w ogóle, na nową płytę. 

To nie wszystko zależy ode mnie, to skomplikowane rzeczy, ale w tym wypadku to była Pana propozycja, wówczas dyrektora Agencji Muzycznej Polskiego Radia, a ja wiedziałem, że w studiu koncertowym Polskiego Radia dostanę bardzo wysokiej jakości fortepian, zaś nagrywać to będą znakomicie reżyserzy dźwięku. Tacy, którzy potrafią nagrywać muzykę akustyczną. A to jest ważne, bo dzisiaj częściej nagrywa się muzykę rockową, stąd niełatwo znaleźć fachowców od muzyki takiej jak moja. Fakt, od ponad trzydziestu lat, to jest moja pierwsza płyta nagrana w Polsce i jest to efekt pracy wspaniałej ekipy. 

Solowy album, to dla wielu pianistów wyzwanie, a ja osobiście uważam, że pianistyka solowa to Pana świat estetyczny i wykonawczy.

Fortepian to moja orkiestra. Mam dziesięć palców, to moich dziesięciu muzyków, ale trzeba było dojrzeć, aby umieć ich kontrolować. Fortepian po organach jest drugim instrumentem, takim kompletnym, na którym można tworzyć muzykę. Osobiście zawsze bardziej pojmowałem fortepian jako instrument solowy a nie w sekcji rytmicznej, i on do tego jest stworzony. Tak jak organy, i nie ma co ukrywać tej prawdy. Całe moje życie to było poszukiwanie tego dźwięku, i – mam nadzieję - efekt tego poszukiwania udało mi się przekazać na tej płycie. 

A Pan osobiście, stawia granie solowe nad z sekcja rytmiczną bądź vice versa…
Oczywiście, ja chcę kontrolować wszystkie elementy muzyczne. Grając z innymi muzykami, dzielimy się muzyką, musimy być elastyczni. To inny sposób gry. Moje umiejętności grania z sekcją rytmiczną nie są wielkie. Tylko kilka płyt w życiu nagrałem z sekcjami rytmicznymi, ale to byli najlepsi muzycy, tam w Stanach. Natomiast ja czegoś się od nich nauczyłem. I dziękuje im za to. Ale ja poświęciłem się grze solowej i traktuję to jako posłannictwo, bo całe życie temu podporządkowałem. I dalej będę poświęcać.

Skąd taki dobór repertuaru?

Dostosowuję materiał i repertuar do tego jak się czuję. Jest wiele pięknych melodii, ale nie do wszystkich jestem nastrojony psychicznie w danej chwili. W zasadzie do ostatniego momentu dobieram program. 

Jak z perspektywy Nowego Jorku ocenia Pan kondycję polskiego jazzu?

Szkoda, że mam tak mało okazji do słuchania nowych polskich płyt. Wiem, że wychodzi ich bardzo dużo. Bywa, że słyszę urywki, często nie wiem kto gra. Bo w radiu zazwyczaj mówią na początku, a potem już nie. Jest wiele muzyki wychodzącej gdzieś z muzyki klasycznej i potem improwizowanej. Ale to jest bardziej oparte na rytmach rockowych, jest w tym też rap, i to co słyszałem, było bardzo ciekawe i brzmiało przyzwoicie. Natomiast w radiu, gdy słucham, mogę sobie dostosować głośność. Na koncertach wszystko jest grane za głośno, na koncert bym nie poszedł. A ja szanuję już swój słuch. Na koncertach to wszystko jest nieludzko głośne. Ale abstrahując od tego, to co słyszałem, to jest dobre. Ostatnio słyszałem nową płytę Michała (Urbaniaka, przyp. autora), on wziął rapowca, Amerykanina, i on slangiem ale takim stonowanym, bardzo przyjemnym głosem, razem robią taki minimalizm muzyczny. Bardzo dobrze to jest zrobione. Michał ma dobre kompozycje,  no ale Michał był w Stanach, Michał jest światowcem.

No właśnie, to Michał Urbaniak, kiedyś w dosyć swobodnej rozmowie stwierdził, że aby odnieść sukces to talent najlepiej poprzeć wyjazdem do NYC, najlepiej paląc wszelkie mosty za sobą w Polsce. Ot, działać z determinacją. 

Wyjazd dla muzyka jazzowego do Ameryki uznaję za konieczność. Podobnie jak granie z muzykami lepszymi od siebie a przynajmniej muzykami nowojorskimi czy w Chicago, to jest konieczne dla Europejczyka. Ale czy trzeba palić mosty? To trochę jak zapomnieć o swojej przeszłości. Skandynawowie pamiętają i grają taki swój skandynawski  chłodny jazz. My mamy swój, w ogóle swoją cieplejszą muzykę, przede wszystkim Chopina, Romantyzm. Wyrzucić to z siebie to tak jak wyrzucić brylanty duszy, które nosimy w sobie. I co zacząć śpiewać bluesa, który jest nam kompletnie obcy? Budowanie przyszłości polega na odniesieni do przeszłości. 

Bardziej chodziło o bycie tam, a nie wyzbycie się własnych korzeni.

W kontekście konieczności kontaktu z nowojorską sceną, w tym kontekście spalenie mostów i pojechanie do Ameryki, wejście w ten wir, to tak jak mówiłem, Europejczykowi jest niezbędne. 

Odnoszę wrażenie, że solowa pianistyka jazzowa jest aktualnie w odwrocie. Czy to pewien brak chwilowej mody czy zwyczajnie ci najwięksi już powiedzieli swoje ostatnio słowo w tym temacie, a młodzi czują respekt? 

Ja nie rozmawiałbym w takich kategoriach. Dzisiaj wielu muzyków, pianistów gra muzykę klasyczną. Wynton Marsalis tak robi, odwołując się do muzyki nowoorleańskiej, z orkiestrą w  Lincoln Center grają muzykę, którą grano w latach tysiąc dziewięćsetnych czterdziestych minionego wieku. Kid Ory, Louis Armstrong, Wynton przyznaje, że on jest zasłuchany w Armstrongu. Dla innych nowoczesny jest Miles Davis, prawdziwy ewenement w historii, dla mnie też. A teraz jest Herbie Hancock. On kontynuuje muzykę Milesa Davisa z tym charakterystycznym oddechem. W Europie tego oddechu nie czuć. Miles mówił, że muzyka powstaje z ciszy, a hałasu mamy dosyć wokół. Niby muzyka odzwierciedla życie, ale ja nie chcę w niej młota pneumatycznego. Jak chcę, to sobie pójdę na ulicę i posłucham. Muzyka to nie agresja hałasu, ja chcę w muzyce właśnie czegoś odwrotnego, co załagodzi mi tę agresję. Moje posłannictwo, to dawać w muzyce łagodność. I właśnie na tym tle muzyka Michała idzie w dobrym kierunku, bo choć hip hop to nie jest moja muzyka, to słychać, że jedni robią to dobrze a inni źle. Michał robi to dobrze. Potrafi wszystko przekazać, choć slang rapera, taki więzienny, to ja tego nie rozumiem. Młodzi ogólnie mówią półsłówkami. Ale wiem, język się zmienia tak jak muzyka się zmienia. Muzycy w zagonionym hałaśliwym świecie muszą dać trochę spokoju w muzyce. To posłannictwo artystów. Nie tylko muzyków , ale i malarzy. Kolor też może budzić agresję. Twórzmy budząc pozytywne wibracje. 

Które swoje dokonanie uważa Pan z perspektywy z najważniejsze?

Ostatnia, najnowsza płyta to dla mnie bardzo ważna płyta. Ona jest najważniejsza. Udało mi się stworzyć pewien styl i brzmienie, którym pianiści dzisiaj nie grają. Uzyskałem dźwięk na fortepianie, którego szukałem, a powinienem znaleźć 20 lat temu. Ale lepiej późno niż nigdy. Tu jest spokój, łagodność, pozytywny przekaz. Wiem, że mam technikę, która umożliwia mi przekazanie tego co chcę i tu się udało. Prawie wszystko się udało, ale jeszcze coś zostaje na kolejne nagrania (śmiech). Artysta się kończy, kiedy nie ma już nic do powiedzenia. 

Czy coś zmieniłby Pan na drodze kariery, gdyby mógł Pan cofnąć czas?

Powinienem 20 lat wcześniej pojechać do Stanów. Szybciej zyskałbym świadomość tej muzyki, świadomość improwizacji i pojąłbym 20 lat wcześniej sztukę improwizacji. 

Każdy artysta-twórca ma swój obraz odbiorcy: widza, słuchacza, czytelnika. Kto jest odbiorcą muzyki Adama Makowicza?

Myślę, że ludzie w średnim i późniejszym wieku, choć młodzi też już zaczynają chodzić na moje koncerty, to ludzie, którzy potrzebują tej wibracji, pięknych dźwięków fortepianowych, cenią barwę i dźwięk fortepianu. To są osoby, które cenią fortepian zarówno w muzyce klasycznej, a nie lubią w muzyce hałasu. Zwłaszcza perkusji. Na fortepianie można zagrać wszystko: rytm, harmonię, melodię. Tu wszystko jest. Gdy to wszystko się zmieści, to jest to muzyka kompletna. Gdy wiesz jak to robić, to ludzie chcą tego słuchać. Ja na przykład z perkusją nie chcę grać, bo dźwięki talerzy zabijają pewne częstotliwości fortepianu. To zmusza do głośniejszej gry na fortepianie, to z kolei zabija jego brzmienie. Fortepian najlepiej brzmi w piano, kiedy gramy lekko. Gdy w niego się wali, brzmi inaczej. Dźwięk jest szorstki. Bez dynamiki muzyka traci wartość. Perkusista musi grać bardzo delikatnie. Ja lubiłem Ala Fostera, kiedy musiałem grać z perkusją. A na scenie dodają do tego jeszcze 5 mikrofonów, i fortepian ledwo słychać. Masz instrument za 150 tysięcy dolarów, doskonalono go 200 lat a potem nie słychać go przez perkusję. To absurd.

Jakie koncertowe plany?

Trochę koncertów w Stanach Zjednoczonych, będą też takie w klubach. Ostatnio znikają jazzowe kluby na Manhattanie, już jest tylko kilka. Kluby padają bo wygrywa biznes. Ceny na Manhattanie są gigantyczne, klubom podnoszono opłaty i upadały. Zostały dwa czy trzy, do których chodzą turyści z Japonii i Chin. Oni płacą po 150 dolarów za bilet i słuchają. Małe kluby, w których ja grywałem i Michał, ich już nie ma. Ale Manhattan to energia, jak tutaj dasz sobie radę, to w całych Stanach już bez problemu sobie poradzisz. I w świecie. Bo to jest tak, że jak grasz i jesteś z Nowego Jorku, to znaczy, że dajesz sobie radę. Coś znaczysz. Tak ciebie odbierają też w innych miejscach. Jesteś z Nowego Jorku i niestety wszystko inne jest drugorzędne. Jesteś coś wart, jeśli stać cię na mieszkanie na Manhattanie. 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie, niezalezna.pl

#Adam Makowicz #jazz #pianista #pianistyka solowa

Piotr Iwicki