Ilość błędów popełnionych tego wieczoru była faktycznie przerażająca. Nie wyznaczono przywódcy zbrojnego zrywu. Podchorążych, skierowanych do wzniecenia pożaru-sygnału na Solcu, praktycznie nie zaopatrzono w żadne środki łatwopalne. Wilgotne ściany browaru nie chciały się palić, a tlące się deski straż bez trudu ugasiła jeszcze przed osiemnastą. Ponieważ krwawy blask płomieni nie rozświetlił nieboskłonu, żaden z trzech poruczników – Wysoki, Urbański, Zaliwski, którzy mieli zainspirować działania zbrojne – nie odważył się na podjęcie działań. Mijały bezcenne minuty…
Wielki książę zdołał się ukryć
Wreszcie, dopiero po godzinie dziewiętnastej, Piotr Wysocki decyduje się wysłać kilku podkomendnych do oficerów spiskowych w innych częściach miasta i rozpocząć powstanie. W tym samym momencie grupa z Agrykoli dostaje polecenie ataku na Belweder. Prowadzi ich kilku podchorążych, ale reszta tego oddziału to cywile (akademicy, dziennikarze, poeci), nie mający pojęcia o walce. Dlaczego to właściwie najważniejsze zadanie powierzono amatorom? Była to po prostu kwestia honoru, żołnierzom należącym do spisku nie wypadało atakować siedziby Konstantego, de facto ich naczelnego wodza. To takie polskie… Mężne serca i bezgraniczne poświęcenie nie wystarczyły do odniesienia sukcesu w tak trudnej rozgrywce. Chociaż Belwederu strzegło tylko trzech żołnierzy z kompanii inwalidów, uzbrojonych w szable, akcja kończy się niepowodzeniem, wielki książę zdołał się ukryć i tym samym zachować życie. Szkoda, pojmanie czy nawet zabicie Konstantego, przekreśliłoby możliwość szkodliwych prób negocjacji. W tym samym czasie, kiedy „belwederczycy” atakują siedzibę wielkiego księcia, do sali w Szkole Podchorążych, wpada Wysocki, przerywa wykład i w płomiennych słowach wzywa słuchaczy do walki. Jak sam przytacza w swoich wspomnieniach, zawołał „niech piersi wasze będą Termopilami dla wrogów”.
Cały artykuł Andrzeja Wrońskiego o Powstaniu Listopadowym można będzie przeczytać w najnowszej "Gazecie Polskiej"
Reklama