Tragedia, która wydarzyła się na Kresach, nie doczekała się do tej pory ekranizacji, a „Wołyń” tę lukę wypełnił. - powiedział we wczorajszej rozmowie z „Codzienną” producent filmu Andrzej Połeć. Słowa te doskonale korespondują z wypowiedzią reżysera „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego, który swój obraz rozpoczyna od stwierdzenia, że „Kresowiaków zabito dwa razy. Raz siekierą, a drugi raz przez niepamięć”.
Dziś, po ponad siedemdziesięciu latach w końcu mamy szansę przyjrzeć się z bliska tragedii, która dokonała się na Wschodnich Kresach. Znanemu z dosadności przekazu Wojciechowi Smarzowskiemu udało się przenieść na ekran tę traumę w taki sposób, który pozwala mieć nadzieję na dialog, a w konsekwencji – być może – na pojednanie. W końcu nie o zemstę na Ukraińcach, lecz o pamięć o zabitych i ich rodzinach twórcom chodziło.
Film oprócz wierności faktom zachwyca też na poziomie artystycznym – nagrodzone na festiwalu w Gdyni zdjęcia Piotra Sobocińskiego Juniora („Bogowie”, „Róża”), charakteryzacja Ewy Drobiec i zjawiskowa kreacja debiutującej Michaliny Łabacz w roli Zosi Głowackiej w połączeniu z kunsztem Smarzowskiego składają się na dzieło kompletne. Nie ma więc przesady w pojawiających się głosach, że „Wołyń” ma szansę stać się filmową epopeją Polaków. I chociażby z tego powodu warto dziś pójść do kina.
Reklama