Podczas odwrotu Armii Czerwonej z terenów II RP zagarniętych przez ZSRS w 1939 r., funkcjonariusze NKWD rozpoczęli akcję wymordowania tysięcy Polaków, więzionych m.in. we Lwowie, w Łucku i Wilnie. Zbrodni dokonano niemal we wszystkich więzieniach na dawnych polskich Kresach. Liczba ofiar szacowana jest nawet na kilkadziesiąt tysięcy.
Więźniów ustawiano często na więziennym dziedzińcu i zabijano seriami z karabinów maszynowych skrytych na ciężarówkach. Tych, którym udało się przetrwać ten piekielny ostrzał, dobijano naganami. Sowieci organizowali również marsze śmierci, prowadząc Polaków w nieznanym kierunku, a po drodze rozstrzeliwano ich tak, że często do celu docierała zaledwie garstka. Jak mówił Piotr Szubarczyk, historyk z Biura Edukacji Oddziału IPN w Gdańsku, np. 24 czerwca 1941 r. z więzienia w Mińsku do Ihumenia wyruszyło ok. 7 tys. więźniów – Polaków, Białorusinów, Litwinów. Ocalało kilkuset. Według Szubarczyka zbrodnie z tamtego okresu mogą być porównane do zbrodni katyńskiej. Np. na Brygidkach rzeź polskich więźniów trwała dwa dni. Świadkowie wspominali, że krew płynęła spod bramy więziennej aż na drugą stronę ulicy.
Kiedy wkroczyli Niemcy odkryli – m.in. we lwowskich więzieniach – góry trupów w celach i na dziedzińcach.
W dodatku te polskie ofiary figurują dziś w rosyjskich statystykach jako sowieckie ofiary Hitlera, gdyż już na jesieni 1939 r., po zajęciu naszych ziem przez Rosję Sowiecką, stali się formalnie obywatelami sowieckimi. Skazywano ich za potem „zdradę ojczyzny”, czyli Związku Sowieckiego.