Kolbe – franciszkanin, misjonarz, założyciel klasztorów w Niepokalanowie i Nagasaki – został aresztowany w 1941 roku. Najpierw uwięziono go na Pawiaku, a następnie przewieziono do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Gdy pod koniec lipca z obozu uciekł więzień, zastępca komendanta Karl Fritzsch zarządził apel, na którym wybrał dziesięciu przypadkowych więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Jednym z nich był Franciszek Gajowniczek. Do Fritzscha podszedł wówczas ojciec Kolbe i ofiarował swe życie w zamian za Gajowniczka.
Współwięźniowie wspominali ojca Kolbego, jako tego, który podtrzymywał ich zawsze na duchu i umacniał ich wiarę. Mawiał, że nie boi się śmierci, tylko grzechu. Ukazywał im Chrystusa jako jedyne pewne oparcie i jedyną pomoc. W ostatnim liście do matki pisał:
U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę.
Franciszek Gajowniczek, za którego oddał życie ojciec Kolbe, przeżył obóz i tak opisał moment niezwykłej ofiary franciszkanina:
Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami „Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam” udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał ojciec Maksymilian. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i usiłował ucałować go w rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć.
Bunkier głodowy w Auschwitz, w którym zamordowano ojca Maksymiliana Kolbe
W bunkrze głodowym Kolbe spędził dwa tygodnie, wokół niego umierali w męczarniach pozostali skazańcy. Ewa Polak-Pałkiewicz w książce „Powrót pańskiej Polski” pisze, że z bunkra słychać było głośne modlitwy i śpiewane psalmy. Wreszcie Niemcy, nie mogąc tego wytrzymać, i nie rozumiejąc, dlaczego więzień ciągle żyje, wysłali kata obozowego Bocka, aby uśmiercił o. Maksymiliana zastrzykiem z kwasu fenolowego.
Tak zeznawał więzień, który wynosił ciała z bunkra:
Gdy miałem ciało o. Kolbego wynieść z celi i drzwi otworzyłem, podpadło mi, że o. Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i oczy miał otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Pogodna, czysta twarz o. Maksymiliana promieniowała.