GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Księgarz, który rzucił wyzwanie chińskim komunistom, otworzył nową księgarnię. Na Tajwanie

Porwany przez chińskie służby księgarz z Hongkongu otworzył nową księgarnię na Tajwanie, a wydarzenie odbiło się bardzo szerokim echem. Aby otworzyć księgarnię, zorganizował zbiórkę w internecie, która okazała się gigantycznym sukcesem. Udało mu się zebrać ok. 200 tysięcy dolarów, z czego połowę wpłacono już pierwszego dnia. „To ponowne otwarcie ma ogromne znaczenie. Causeway Bay Books została zniszczona przez Chiny brutalnymi środkami. Ponowne otwarcie dowodzi, że na Tajwanie panuje wolność i demokracja – i że nadal mamy prawo do czytania książek” - powiedział dziennikarzom. 

geralt

Lam Wing-kee był właścicielem położonej w Hongkongu księgarni Causeway Bay Books, specjalizującej się w literaturze politycznej. Jego księgarnia od dawna była solą w oku chińskich komunistów bowiem sprzedawano w niej literaturę którą uznawali za niebezpieczną dla ich rządów. 

W październiku 2015 roku Lam wybrał się w interesach do kontynentalnych Chin. Oprócz niego do końca roku zaginęło czterech innych pracowników jego księgarni. Co najmniej dwóch z nich zostało aresztowanych w Chinach a jeden w Tajlandii. W lutym 2016 roku władze chińskiej prowincji Guandong przyznały, że cała piątka znajduje się w chińskich więzieniach. Oficjalnym powodem ich aresztowania był związek ze śmiertelnym wypadkiem samochodowym, który rzekomo miał spowodować w 2003 roku jeden z aresztowanych księgarzy, mający podwójne obywatelstwo szwedzkie Gui Minhai. Wielu komentatorów zwracało jednak uwagę, że poświęcony temu artykuł opublikowany przez agencję prasową Xinhua był pełen błędów rzeczowych. Mało kto uwierzył też w to, że zaginieni księgarze oddali się w ręce chińskiej policji z własnej woli. 

W czerwcu 2016 Lam wrócił do Hongkongu. Na konferencji prasowej wyznał, że został aresztowany przez chińską policję i trafił do więzienia. Nie pozwolono mu na kontakt z rodziną i z prawnikiem, a on sam przez cały czas był trzymany w izolatce. Był w tak złym stanie psychicznym, że poważnie rozważał popełnienie samobójstwa. Chińczycy wypuścili go dopiero po tym, jak obiecał im dostarczenie dysku twardego z danymi osobowymi swoich klientów – czego rzecz jasna nie miał nigdy zamiaru zrobić. Jego wyznanie spowodowało furię chińskich komunistów – stwierdzili, że złamał warunki zwolnienia i nakazali mu powrót do Chin, grożąc podjęciem „dalszych działań”. Zażądali również wydania go od władz Hongkongu, ale ich „prośba” spotkała się z odmową. 

Inni nie mieli tyle szczęścia i nadal znajdują się w chińskich więzieniach. Gui Minhai, który z racji swojej działalności pisarskiej był zapewne głównym celem, został zwolniony w październiku 2017 roku, ale w styczniu 2019 grupa ok. 10 osób w cywilnych ciuchach wyciągnęła go z pociągu, którym jechał do Pekinu na badania lekarskie. Postąpili tak pomimo faktu, że jego pierwsze aresztowanie wywołało kryzys dyplomatyczny w relacjach ze Szwecją, a jemu samemu towarzyszyło tego dnia dwóch szwedzkich dyplomatów. 25 lutego tego roku został skazany przez chiński sąd na dziesięć lat więzienia za rzekomą działalność szpiegowską. 

Sprawa porwanych księgarzy wywołała ogromne poruszenie w Hongkongu. W myśl traktatu chińsko-brytyjskiego z 1984 roku Hongkong ma bowiem cieszyć się dużą autonomią do 2047 roku, a jedną z jej cech jest to, że chiński wymiar sprawiedliwości nie może działać na terytorium tej formalnie chińskiej prowincji. Dla wielu osób ta sprawa była dowodem, że chińscy komuniści nie mają zamiaru czekać pół wieku od odzyskania Hongkongu i będą coraz bardziej bezczelnie naruszać ten traktat. Zdaniem licznych komentatorów to właśnie przez tę sprawę protesty po próbie wprowadzenia umowy ekstradycyjnej z Chinami przez gubernator Carrie Lam przyjęły aż tak masowy charakter. 

Lam nie miał jednak zamiaru czekać na ich finał. Kiedy tylko stało się jasne, że władze chcą wprowadzić przepisy mające umożliwić ekstradycję do Chin stwierdził, że będzie jedną z pierwszych osób, która zostanie jej poddana. Postanowił więc uciec na Tajwan. Tajwan jest bowiem de facto niepodległym państwem, chociaż na skutek nacisków dyplomatycznych Chin jego niepodległość uznaje zaledwie garstka państw na świecie. Napięte stosunki pomiędzy tym państwem i uznającymi je za zbuntowaną prowincję Chinami dawały Lam gwarancje, że władze Tajwanu nie wydadzą go chińskim komunistom. Lam postanowił również otworzyć na nowo swoją księgarnię. Aby zebrać na nią pieniądze zorganizował zbiórkę w internecie, która okazała się gigantycznym sukcesem. Udało mu się zebrać ok. 200 tysięcy dolarów, z czego połowę tej kwoty zebrał już pierwszego dnia. 

W związku z pandemią chińskiego koronawirusa Lam postanowił, że otwarcie jego nowej księgarni będzie kameralną imprezą. Stało się jednak inaczej. Mała sala na dziesiątym piętrze jednego z wieżowców w handlowej dzielnicy Taipei była szczelnie wypełniona dziennikarzami i jego zwolennikami. Dostał również ogromne ilości kwiatów oraz list od prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen. 

Lam stwierdził, że ponowne otwarcie jego księgarni na Tajwanie to akt buntu przeciwko komunistom i wezwał innych mieszkańców Hongkongu, którzy obawiają się zemsty Chin, aby też przybyli na Tajwan i stąd kontynuowali walkę.

„To ponowne otwarcie ma ogromne znaczenie. Causeway Bay Books została zniszczona przez Chiny brutalnymi środkami. Ponowne otwarcie dowodzi, że na Tajwanie panuje wolność i demokracja – i że nadal mamy prawo do czytania książek”

- powiedział dziennikarzom. 


 

 



Źródło: niezalezna.pl,BBC 

#księgarnia #koronawirus #Tajwan #Chiny

Wiktor Młynarz