Czwartek był pierwszym dniem, gdy nie było wzrostu zajętości łóżek dla pacjentów z COVID-19 - podał wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł. "Epidemia na Mazowszu zwalnia " - dodał.
Konstanty Radziwiłł w sobotnim wywiadzie dla "Super Expressu" odniósł się m.in. do sytuacji epidemicznej na Mazowszu. Zapytany o to, "kiedy nastąpi armagedon i warszawskie szpitale zaczną po prostu padać z powodu niewydolności" odpowiedział, że "taki armagedon nie nastąpi".
"W środę miałem 350 wolnych łóżek na Mazowszu i 30 wolnych respiratorów. W czwartek było 100 miejsc wolnych. To był pierwszy dzień, gdy nie było wzrostu zajętości łóżek dla pacjentów z COVID-19. Taka optymistyczna refleksja przed Wielkanocą, że epidemia na Mazowszu zwalnia"
- powiedział wojewoda.
Odnosząc się z kolei do powołania rządowego komisarza w miejskim Szpitalu Południowym i skargi ratusza na tę decyzję do sądu, Radziwiłł ocenił, że historia powstania Szpitala Południowego "jest od początku trudna".
"Miasto otworzyło go z opóźnieniem w połowie lutego, miał on przyjąć 300 pacjentów, w tym 80 respiratorowych. Zostały tam skierowane ogromne pieniądze z budżetu państwa, łącznie ok. 80 mln zł. Taka ogromna inwestycja generuje oczekiwanie na efekty. A tych efektów po prostu brakowało. Po pięciu tygodniach szpital miał tylko 57 pacjentów" - zaznaczył.
Na uwagę, że miasto usprawiedliwia się problemami z pozyskaniem personelu, "który podkupuje Południowemu m.in. Stadion Narodowy, zwrócił uwagę, że przekazał miastu listę ponad 300 osób, z których mógłby być rekrutowany personel do pracy w Szpitalu Południowym.
"A słyszę, że z wieloma z tych osób nikt się nawet nie skontaktował. W naturalny sposób miasto mogło też pozyskać lekarzy i pielęgniarki ze swoich szpitali. A tego również nie zrobiło"
- powiedział.
Dodał przy tym, że nie żądał "pułku wojska", lecz poprosił "o jednego lekarza na 50 i jedną pielęgniarkę na 25".
"Jeśli ktoś mi powie, że to miałoby doprowadzić do ruiny tych szpitali, to odczytuję to jako złą wolę. I tak to odbierałem ze strony urzędników miasta. Wiceprezydent Warszawy pani Renata Kaznowska wprost mówiła, że oddelegowanie takiej liczby medyków oznacza konieczność zamykania szpitali. A w to nie uwierzę" - powiedział.
"Nie chcę przecież dewastować służby zdrowia. Chodziło o to, żeby w nadzwyczajnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, podzielić się tym personelem w ramach jednego organu założycielskiego. Ale to kompletnie nie wyszło! Nawet w sytuacji, że to wojewoda wówczas wypłacałby wynagrodzenie tym lekarzom, nie miasto. Nie skorzystano z tej możliwości"
- dodał.