Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Gospodarka

Obniżona perspektywa gospodarcza. Rząd znalazł „winnego”. "Prezydent potrzebuje sił szybkiego reagowania"

Gabinet Donalda Tuska najwyraźniej nie może się zdecydować, czy prezydenta RP Karola Nawrockiego próbować marginalizować, czy obarczać go odpowiedzialnością za własne błędy. A raczej – nieudolnie próbuje połączyć obie strategie, z typową dla siebie fajtłapowatością. Pokazują to groteskowe próby przerzucenia na głowę państwa odpowiedzialności za pogłębiające się kłopoty gospodarcze kraju. Jako pretekst posłużyła informacja, że agencja Fitch potwierdziła rating Polski na poziomie A-, po raz pierwszy od lat obniżając jego perspektywę.

Wielki musi panować przestrach w gabinetach władzy, skoro nawet ministra finansów Andrzeja Domańskiego wciągnięto do aparatu propagandy. O ile bowiem zdarzało mu się wcześniej sarkać i utyskiwać na Prawo i Sprawiedliwość albo wykorzystywano go do zablokowania pieniędzy z budżetu należnych opozycji, o tyle jego wpis o ratingu agencji Fitch dla Polski sprawia wrażenie, jakby był dyktowany przez samego Donalda Tuska. Zacytujmy co smaczniejsze fragmenty: „Decyzja [agencji Fitch] to konsekwencja blokowania przez prezydenta Nawrockiego kluczowych ustaw, co ogranicza przestrzeń do wzmocnienia fundamentów gospodarki i niezbędnej konsolidacji fiskalnej. (…) Nasz rząd odbudował wzrost gospodarczy, bezrobocie pozostaje na niskim poziomie, a inflacja spada najszybciej w Europie”. 

To nie jest nawet polityczna demagogia, którą da się odczytać jako próbę ucieczki od gigantycznych problemów budżetowych, ale najzwyklejsze oszczerstwo. Tyle że mocno chybione, co doskonale wyczuła znaczna część opinii publicznej. Nie dziwi ani trochę, że „Gazeta Wyborcza” z miejsca podchwyciła „przekaz dnia” Domańskiego i spółki, długo trzymając na samej górze swojego portalu artykuł na ten temat, opatrzony tytułem: „Prezydent Nawrocki ciągnie gospodarkę na dno? Pierwsza taka sytuacja od 2016 r.”. Parafrazując znane powiedzenie: tonący brzydko się chwyta. Rząd pchający Polskę w społeczno-gospodarczy kryzys z pomocą zaprzyjaźnionych środków przekazu szuka kozła ofiarnego. I próbuje w tej roli obsadzić nowego lokatora Belwederu.

Żółta kartka dla rządu Tuska

W 2025 r. taka sztuczka się nie uda. Sytuacja medialna nie jest perfekcyjna, ale dzięki silnej Telewizji Republika, dzięki co przytomniejszym mediom społecznościowym, a nawet mainstreamowym ekspertom, którzy nie dali sobie zrobić wody z mózgu, znacznie łatwiej sprawdzić fakty niż jeszcze dekadę temu, gdy liberalno-postkomunistyczny mainstream z większym powodzeniem grał nieomylnego arbitra. Spójrzmy na analizę Demagoga dotyczącą wypowiedzi ministra finansów. Eksperci słusznie przypominają, że agencja Fitch wskazuje na spór rządu z prezydentem jako potencjalne źródło kłopotów dla Polski. Tyle że znacznie istotniejsza jest inna kwestia: „Wśród czynników, które wpłynęły na zmianę perspektywy, Fitch wymienił w pierwszej kolejności pogarszającą się sytuację finansów publicznych. Agencja zwraca uwagę na wzrost deficytu budżetowego oraz długu publicznego w latach 2024–2025”, a więc za rządów obecnej koalicji. 

Według prognozy agencji zadłużenie państwa może sięgnąć 68 proc. PKB w 2027 r., co nakładałoby na rząd dodatkowe ograniczenia dotyczące wydatków publicznych. Z punktu widzenia przyznanej oceny ważny jest nie tylko sam poziom, ale również tempo, w jakim narasta dług. Dodajmy, że jest to – wedle renomowanej agencji – tempo „gwałtowne”. I choć nasz rating utrzymał się na poziomie A-, to może ulec pogorszeniu, jeśli polityka gospodarcza rządu nie zagwarantuje stabilizacji relacji długu do PKB w średnim okresie, np. z powodu niemożności wdrożenia działań konsolidacyjnych lub znacznego wzrostu kosztów finansowania długu. Demagog wskazuje przy tym jasno, że problem leży nie w decyzjach prezydenta Nawrockiego, ale w gabinetach trzynastogrudniowej władzy: „Eksperci postrzegają rewizję perspektywy ze stabilnej na negatywną jako »żółtą kartkę« dla rządu i półkrok w stronę obniżki ratingu”. 

Bezrobocie i inflacja – fikcje i fakty

Rządzący chętnie mówią o wzroście gospodarczym. Zapominają jednak, że inflacja zaczęła zdecydowanie spadać jeszcze za rządów Mateusza Morawieckiego. A jej spadek to w dużej mierze konsekwencja działań Narodowego Banku Polskiego, rządzonego przez Adama Glapińskiego. Szef NBP długo był obiektem kampanii nienawiści i zastraszania ze strony rozzuchwalonego powrotem do władzy Donalda Tuska. Dopiero stanowcze wypowiedzi przedstawicieli najważniejszych zachodnich instytucji finansowych utemperowały nieco wodza „warczących demokratów”. Nieco później obecna władza zrobiła to, co lubi i umie najbardziej: podpięła się pod sukces swoich politycznych adwersarzy. 

Tak jest zresztą w każdej właściwie sprawie, na co z goryczą zwracają uwagę nawet publicyści przychylni trzynastogrudniowcom: od 800+ po bezpieczeństwo rządząca koalicja co najwyżej kontynuuje projekty społeczno-gospodarcze i infrastrukturalne swoich poprzedników. O ile oczywiście po drodze czegoś nie zepsuje, nie zmarnuje i nie zaprzepaści. Najbardziej groteskowo w tym kontekście brzmią wypowiedzi Andrzeja Domańskiego o niskim bezrobociu. Kłamstwo podparte na prawdzie to wciąż łgarstwo: chybotliwe i kulawe. Nikt przytomny nie ma wątpliwości, że bezrobocie w naszym kraju sukcesywnie rośnie. A wraz z nim, jak jeźdźcy Apokalipsy, wędrują przez kraj masowe zwolnienia, obniżki płac, coraz większe problemy młodych ludzi ze znalezieniem pierwszej, stabilnej pracy. 

To nie są ponure, publicystyczne wymysły. Dane Głównego Urzędu Statystycznego nie pozostawiają wątpliwości. W lipcu 2025 r. bezrobocie wzrosło miesiąc do miesiąca do 5,4 proc. z poziomu 5,2 proc. w czerwcu. Liczba nowych bezrobotnych wyniosła do końca lipca 108,4 tys., podczas gdy do końca czerwca było to 85,3 tys. Dalej, od początku roku do 25 sierpnia w ramach zwolnień grupowych zwolniono w Polsce blisko 19 tys. osób! To o 38 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2024 r. – pobito zatem niechlubny, zeszłoroczny rekord. 

Prezydent nie jest chłopcem do bicia

Zwolnień grupowych w kolejnych miesiącach bieżącego roku może jeszcze przybyć – zapowiadają to przedsiębiorstwa. Nic też dziwnego, że w naszym kraju znów przybywa osób długotrwale bezrobotnych. Pracy dłużej niż sześć miesięcy nie może dziś znaleźć blisko 480 tys. osób. Analitycy zwracają uwagę, że to tendencja wzrostowa – jeszcze za rządów PiS widoczne były corocznie kilkuprocentowe spadki trwałych bezrobotnych. No i wreszcie: nieustannie rośnie bezrobocie wśród osób młodych. Obecnie wynosi już 12,7 proc. wśród osób do 25. roku życia. 

Czy nadal ktoś chce brać serio bałamutne wypowiedzi Andrzeja Domańskiego o niskim bezrobociu w Polsce? Owszem, w porównaniu z chorą epoką triumfów Leszka Balcerowicza, z epoką dwucyfrowego bezrobocia i bardzo taniej polskiej pracy jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji. To duża zasługa społecznej korekty z czasów PiS. Obecna władza kopie jednak fundamenty pod duży społeczny kryzys. I to wedle reguły, która kieruje poczynaniami wszelkich szkodników: po nas choćby potop. Powiedzmy wprost jeszcze jedną gorzką prawdę: w tym samym czasie biznes po cichu dalej zabiega o migrantów zarobkowych z coraz odleglejszych od nas kulturowo krajów. To jest tykająca bomba, prędzej czy później frustracja Polek i Polaków da o sobie znać. Tylko że wtedy Tusk i ludzie, którzy wraz z nim psują kraj, będą na sutych emeryturach za granicą. Choć chciałbym wierzyć, że czeka ich nieco inny los. 

Zbójeckim prawem publicystów jest dawanie publicznie dobrych rad politykom. Nie mniej niż w kwestiach międzynarodowych, dotyczących obronności czy legislacji, prezydent Nawrocki potrzebuje „sił szybkiego medialnego reagowania” w sprawach społecznych. Inaczej ludzie Tuska i sam premier nieustannie będą próbowali szarpać go za nogawki. A przecież chodzi o to, by nie zachwaścić debaty publicznej kalumniami coraz rozpaczliwiej usiłującej bronić się przed klęską trzynastogrudniowej władzy. Ten prezydent nie jest chłopcem do bicia. Warto o tym regularnie przypominać dysfunkcyjnej władzy.

 

Źródło: Gazeta Polska Codziennie