Tuż po rozpoczęciu drugiej wojny światowej podjęto decyzję o wywiezieniu z Polski rezerw złota. Próbując ukryć cenny kruszec przed nazistami, wywieziono go najpierw do Rumunii, skąd na pokładzie tankowca odpłynął w stronę Stambułu. Przechowywano go m.in. w Nevers nad Loarą i Kayes na Saharze, po zakończeniu wojny do kraju ogromna większość polskich rezerw nigdy nie wróciła.
Rezerwy w złocie gromadzić zaczął Bank Polski w dwudziestoleciu międzywojennym. Na jego potrzeby po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przeprowadzono narodową zbiórkę złota, kosztowności i twardych walut, a Polacy za przekazane dobra stali się akcjonariuszami Banku Polskiego.Rezerwy złota miały zapewnić siłę i służyć stabilizacji polskiej waluty.
Jak pisze prof. Wojciech Rojek w publikacji „Wojenne losy polskiego złota”: „Władze odrodzonej w 1918 roku Rzeczypospolitej traktowały złoto posiadane przez Bank Polski SA jako rodzaj skarbu narodowego, który miał być wykorzystany w krytycznym dla państwa momencie. W sierpniu 1939 roku polski bank centralny dysponował zasobami złota o wartości 463,6 mln zł, to jest około 87 mln dolarów, o łącznej wadze 79,5 tony. W przeddzień wojny kruszec ten przechowywano w skarbcu Banku Polskiego SA w Warszawie (193,0 mln zł) i w jego oddziałach (170,4 mln zł), a część ulokowano jako depozyty za granicą (100,2 mln zł)”.
Zagrożenie wybuchem II wojny światowej w 1939 r. było realne i namacalne, toteż tak w rządzie, jak i we władzach banku zaczęto myśleć o ewakuacji polskiego złota do Paryża, Londynu lub w inne bezpieczne miejsce. Z decyzją zwlekano jednak zbyt długo – w czerwcu i lipcu 1939 r. zdecydowano się jedynie na podział rezerw i rozesłanie ich do oddziałów banku w Siedlcach, Brześciu nad Bugiem, Zamościu i Lublinie. O wysłaniu zagranicę nie było mowy, zapewne wobec zdecydowanego sprzeciwu premiera i szefa sił zbrojnych. Ani premier Felicjan Sławoj-Składkowski, ani generalny inspektor Sił Zbrojnych Edward Rydz-Śmigły nie chcieli bowiem o tym słyszeć. Jako argument podawali ewentualne ryzyko jego utraty, gdyby Polska wstrzymała spłatę swoich długów w czasie wojny. Bali się, że w takim wypadku rękę na złocie położą wierzyciele. W momencie wybuchu wojny w skarbcu leżało więc około 80 ton złota. Próbowano je szybko ukryć – wywiezienie drogą powietrzną się nie powiodło, bo nie udało się załatwić formalności na skandynawskich lotniskach. Ciężarówek brakowało, o czym możemy przeczytać we wspomnieniach Adama Koca, który w 1936 r. piastował stanowisko prezesa Banku Polskiego: „Dowiedziałem się, że gros złota Banku Polskiego było w kraju. Wiadomość bardzo niepomyślna, ponieważ waga złota musiała wynosić około 80 ton. Transportowanie tak dużego ciężaru podczas wojny, po zatłoczonych szosach, podczas ustawicznego bombardowania przez lotnictwo niemieckie, musiało zagrażać bezpieczeństwu złota w trakcie ewakuacji [...]. Generał Litwinowicz na moje zapytanie, dokąd mam zwrócić się o samochody ciężarowe w celu wywożenia złota, powiedział, że nie posiada już ani jednej wolnej kolumny samochodowej, żeby ją dać do mojej dyspozycji. Wie tylko, że na Pradze, w parku Paderewskiego (dawny park Skaryszewski), jest kilka samochodów w naprawie, ale nie ręczy, czy nadadzą się do użytku. Niepokoiłem się, czy w tych warunkach uda się przeprowadzić ewakuację. Trudności piętrzyły się i lada chwila mogłem znaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Już samo przerzucenie wielotonowego ciężaru, złota w sztabach, przez mosty na Wiśle, na jej prawy brzeg, na Pragę, mogło stać się niewykonalne wobec bombardowania miasta i ewentualnego zniszczenia mostów. [...] Jedynie działanie z największym pośpiechem mogło dawać pewne szanse wykonania ewakuacji, mając wciąż do użycia mosty przez Wisłę".
W końcu bank skorzystał z autobusów Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Do Brześcia czterech urzędników eskortowało pierwszą partię ewakuowanego złota. Resztę przetransportowano pociągami w dwóch partiach – jedyną obroną przed rabusiami i Niemcami było kilku urzędników uzbrojonych w pistolety i strażników banku.
Plan był taki: najpierw dostarczyć skarb do Rumunii, a później tankowcem przetransportować do Stambułu. Tak się też stało –w porcie Konstanca na transport czekał tankowiec „Eocene” pływający pod brytyjską banderą, a należący do amerykańskiej kompanii naftowej SoconyVacuum. Jego kapitan wprawdzie był przekonany, że ma zatankować tak jak zwykle – paliwo. O „złotym ładunku” dowiedział się od brytyjskiego konsula, który dał mu 5 minut na podjęcie decyzji. Mimo ryzyka kapitan zgodził się zamienić ładunek ropy na złoto. Pod jego opiekę trafiło 1208 niedużych drewnianych skrzynek zabezpieczonych żelaznymi taśmami. Każda ważyła 60 kilogramów. Gdy tylko ładunek znalazł się na pokładzie, kapitan nie czekając na uzyskanie wszystkich wymaganych zgód podniósł kotwicę i wypłynął w morze. Przy wyjściu z portu szczęśliwie minął dwie łodzie podwodne, których celem było przejęcie ładunku złota – Niemcy wpadli bowiem na trop naszych sztabek. Łodzie podwodne jednak pomyliły statek z kutrem rybackim, dzięki czemu tankowiec udał się bezpiecznie w stronę Stambułu. Przez cały rejs kapitan płynął możliwie blisko brzegu, tak aby w przypadku storpedowania osadzić go na mieliźnie i uratować złoto.
Kapitan „Eocene”, 33-letni Brytyjczyk Robert Brett, rok po tych wydarzeniach opisał swoją przygodę z polskim złotem w londyńskim „SundayDispatch”. W artykule pod tytułem: „Porwałem Hitlerowi 21 mln funtów szterlingów” zdradził, że: „Nigdy nie mogłoby mi nawet przyjść na myśl, że pewnego dnia będę miał w lukach mego statku >>Eocene<<, tankowca o 4216 tonach wyporności, więcej złota niż jakikolwiek inny statek przedtem i prawdopodobnie – potem”.
W Stambule skrzynie przeładowano do wagonów specjalnego pociągu podstawionego przez władze tureckie – ze względów bezpieczeństwa bowiem zdecydowano się przetransportować polskie złoto drogą kolejową do Syrii i dalej do Bejrutu, na terytorium podległe sprzyjającej nam Francji. Nie oznaczało to jednak jeszcze końca podróży złotego ładunku. Ostatecznym celem miała być bowiem Francja, gdzie tworzył się rząd polski na uchodźstwie pod kierownictwem gen. Władysława Sikorskiego i gdzie formowała się już armia polska. Tym razem specjalne zadanie powierzono krążownikowi „EmileBertin” i dwóm szybkim niszczycielom, które bezpieczne dowiozły sztabki do Tulonu. Dalej ewakuacja wiodła pod konwojem francuskiej żandarmerii do Nevers nad Loarą, gdzie zdeponowano je w podziemnym skarbcu oddziału Banku Francji. Cztery tony kruszcu, które jeszcze na terenie Polski odłączono od głównego transportu na polecenie naczelnych władz wojskowych, pozostawiono w Rumunii. Część spieniężono, aby sfinansować działania wojenne, około 3 ton zdeponowano w Narodowym Banku Rumunii.
Gdy do Francji wkroczyli Niemcy, również to schronienie przestało być pewne. Głosy wywiezienia złota do Ameryki nie znalazły jednak uznania wśród władz francuskich, które miały swój plan ewakuacji. Przetransportowano je na południe, gdzie czekało już złoto Królestwa Belgii, i stamtąd do bazy morskiej marynarki francuskiej w Lorient. Już po kapitulacji Francji cały ładunek znalazł się na pokładzie krążownika pomocniczego „Victor Schölcher”, którym popłynął on do Casablanki, a stamtąd kilka dni później zawinął do Dakaru we francuskim Senegalu. Wszystko to działo się bez wiedzy rządu polskiego na uchodźstwie, które zaniepokojone poczynaniami Francuzów starały się interweniować u Winstona Churchilla. Jedyne jednak, co uzyskały, to wiedzę, że skrzynie ze złotem wywieziono do miasteczka Kayes na Saharze.
Churchill obiecał wprawdzie pomoc, ale próby zbrojnego odbicia złota Banku Polskiego nie powiodły się. Trzeba było pertraktować z Francuzami – pertraktacje doprowadziły do tego, że otrzymaliśmy propozycję oddania do naszej dyspozycji złota Banku Francji zdeponowanego w Kanadzie. Nasza dyplomacja była skłonna na to przystać, ale nie zgodzili się na takie załatwienie sprawy Anglicy, bo tamtejsze złoto Francji było już w rękach Brytyjczyków, którzy mogli z nim zrobić, co tylko chcieli. Poza tym Londyn obawiał się, że Francuzi mogą przekazać polskie złoto z Afryki Niemcom, czego siłą rzeczy nie byli w stanie zrobić z własnym znajdującym się w Kanadzie. Poszliśmy więc śladem Belgów, którzy zdecydowali się wytoczyć Bankowi Francji proces przed sądem amerykańskim w Nowym Jorku. W efekcie doprowadziło to do zablokowania Francuzom dostępu do ich złota znajdującego się w banku federalnym w Nowym Jorku.Stronę polską reprezentowała kancelaria Sullivan & Cromwell. Prof. Rojek tak opisuje sytuację: „Nowojorska kancelaria >>Sullivan and Cromwell<< wniosła 3 września 1941 r. pozew przeciw Bankowi Francji. Sąd bezzwłocznie nałożył areszt na część złota francuskiego (o wartości 64 mln dol.) zdeponowanego w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku. W maju 1942 r. proces został zawieszony, bowiem z powodu wojny adwokaci Banku Francji nie mieli możliwości jego reprezentowania, a od tego sąd uzależniał wyznaczenie terminu rozprawy. Stronie polskiej nie zależało zresztą na pośpiechu. Główny cel podjętych działań procesowych − nałożenie aresztu – został już osiągnięty, a decyzje sądu w zaistniałych okolicznościach niekoniecznie musiałyby być dla nas korzystne. Polacy próbowali równocześnie porozumieć się z reprezentantami Komitetu Wolnej Francji (gaullistami).
Formalnym ukoronowaniem tych zabiegów stało się podpisanie 27 października 1941 r. w Londynie poufnego protokołu, przewidującego zwrot złota Banku Polskiego SA. Sprawę odłożono jednak na ponad rok.
Powrócono do niej dopiero jesienią 1942 r. w związku z operacją „Torch”, czyli opanowaniem przez aliantów Afryki Północno-Zachodniej. Postanowiono, że do Afryki uda się jeden z dyrektorów Banku Polskiego SA,mjr Stefan Michalski. Francuzi twierdzili jednak, że nie ma tam polskiego złota. Amerykanie nie dali temu wiary i dzięki ich pomocy dyrektor Michalski 13 lutego 1943 r. dotarł do Algieru. Przede wszystkim chodziło o ustalenie, czy złoto nadal jest w Afryce. Jeśli tak – miał pertraktować z Francuzami w sprawie jego wydania. Jeśli nie – powinien dowiedzieć się, jaki jest jego los”.
Wspomniany przez prof. Rojka poufny protokół dotyczył układu pomiędzy francuskim Komitetem Narodowym gen. Charles’a de Gaulle’a i rządu gen. Sikorskiego. Bankowi urzędnicy dotarli do Dakaru i do złota dopiero w styczniu 1944 r. Skrzynie złota przewieźli stamtąd do fortu w Dakarze, skąd – po podziale na trzy części – przetransportowano je do Nowego Jorku, Ottawy i Londynu.
Pod koniec wojny Bank Polski posiadał złoto o wartości 398 mln 445 tys. zł. Zasoby te znajdowały się w: Banku Anglii (155,245 mln zł), Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku (154,8 mln zł), Banku Kanady (67,3 mln zł), Narodowym Banku Rumunii (370 tys. zł) i oddziale Banku Polskiego w Londynie (430 tys. zł). Oprócz tego było też złoto na rachunkach zablokowanych: 4,1 mln zł w Banku Francji i 16,2 mln zł w Narodowym Banku Rumuni. Wiązało się to z procesem, jaki strona polska – nie mogąc wycofać złota ulokowanego w Rumunii – wytoczyła w 1940 r. także w USA. Dopiero dwa lata po zakończeniu wojny negocjacje ze stroną rumuńską doprowadziły do porozumienia, na mocy którego złoto wydano Polsce. Delegaci Banku Polskiego chcieli, aby trafiło ono do Szwajcarii, tak się jednak nie stało. NBP poprosił Polskie Linie Lotnicze „LOT” o sprowadzenie złota do kraju, jednak cena, jakiej przewoźnik zażądał za tę usługę – 2,6 mln zł – okazała się za wysoka. Sztabki przyleciały samolotami wojskowymi – armii zapłacono sporo mniej, bo tylko 650 tys. zł.
Z całą resztą był większy problem. Z zasobów, jakie Polska posiadała w Banku Anglii, w czerwcu 1946 r. wypłacono Brytyjczykom 3 mln funtów szterlingów w złocie. Była to rekompensata za anulowanie wydatków sięgających 32 mln funtów szterlingów, poniesionych przez Wielką Brytanię na utrzymanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i na cele cywilne. Nie wiadomo jednak było, co z pozostałym złotem. Zarząd przedwojennego Banku Polskiego urzędował w Londynie. W Warszawie natomiast powołano bank emisyjny – Narodowy Bank Polski. Ciągnące się w nieskończoność dyskusje doprowadziły w końcu do tego, że zarząd nad depozytem przejął Bank Polski. Sprawę komplikował jednak fakt, że po zakończeniu wojny w Europie mocarstwa zachodnie wycofały uznanie dla polskiego rządu w Londynie. Za jedyny legalny rząd polski uznano Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej w Warszawie, zdominowany przez komunistów.Przebywający na uchodźstwie Polacy domagali się przekazania złota do Irlandii, która była jednym z nielicznych krajów nieuznających rządu komunistycznego w Warszawie. Zabrakło jednak determinacji emigracyjnych polityków. Komunistyczny rząd w Polsce wpadł za to na pomysł wypuszczenia bonów skarbowych i zmuszenia Banku Polskiego do ich wykupienia. W ten sposób PRL przejęła depozyty Banku Polskiego, nie miał on już żadnych zadań. Przestał istnieć w 1952 r. Prof. Rojek tak opisuje proces odsuwania przez peerelowskie władze w cień Banku Polskiego: „Władze komunistyczne bardzo zręcznie rozegrały kwestię rozliczeń z Bankiem Polskim SA z tytułu wykorzystanego złota. Było ono, bądź uzyskiwane z jego sprzedaży dewizy, >>odstępowane<< Skarbowi Państwa na rachunek w NBP. W zamian Bank Polski SA otrzymał bilety skarbowe denominowane w dolarach amerykańskich (według wagi i próby dolara z lipca 1944 r., czyli de facto według przedwojennego kursu 5,26 zł za 1 dol.). Bilety zostały wyemitowane na podstawie dekretu z 11 kwietnia 1947 r., wyłącznie w celu dokonania rozliczeń. Wartość przeprowadzonych operacji wyniosła 70 mln dol., czyli równowartość 368,5 mln zł. W 1950 r. Bank Polski SA przekazał też resztki posiadanego złota i dewiz. W ten sposób cenny kruszec, ratowany z wojennej pożogi przez ofiarnych pracowników Banku z pomocą rządów i instytucji bankowych krajów zachodnich, został w całości wykorzystany przez władze Polski Ludowej. W następstwie tych wydarzeń rozpoczęła się formalna i faktyczna likwidacja Banku Polskiego SA. Na podstawie dekretu z 27 lipca 1949 r. – należności Banku Polskiego SA z tytułu przekazanego złota zostały oszacowane według przedwojennego parytetu na 394,6 mln zł (około 75 mln dol.). Następnie zgodnie z ustawą o wymianie pieniądza z 28 października 1950 r. kwotę tę przeliczono na nowe złote w stosunku 100:3. W ten sposób wartość złota Banku Polskiego SA stopniała do 11,8 mln zł. Z dniem 1 listopada 1951 r. władze w Warszawie postawiły Bank Polski SA w stan likwidacji. Ostatecznie 7 stycznia 1952 r. minister finansów Konstanty Dąbrowski uznał Bank Polski SA za zlikwidowany”.
Po przeczytaniu artykułu prosimy o wypełnienie ankiety na https://niezalezna.pl/ankieta/ankieta4.php