Tarantino wieszczem jest. Nikt nie podważy tej opinii. Jeśli sformułowanie „kultowy reżyser” powstało dla kogoś innego niż on, ze zwieszoną głową pójdę jeszcze raz obejrzeć „Nienawistną ósemkę”. Bez wątpienia Quentin to jeden z najchętniej oglądanych i najczęściej dyskutowanych reżyserów naszych czasów. Przez wielu krytyków przedstawiany jest jako wzorcowy przykład twórcy postmodernistycznego. I tu się zatrzymajmy. Czym jest postmodernizm? Destrukcją. „Wszystko jest grą, a kino to sztuka iluzji”. Więc Tarantino bawi się formą. I nic więcej. Co mnie obchodzi ta historia? W „Pulp fiction” też bawił się konwencjami, lecz tam zdarzyło się coś jeszcze. Trudno mi wysłowić co, ale każdy kto oglądał ten film, wie, o czym mówię. Tu się nie zdarzyło. I co w takim razie pozostało? Łaskotanie naskórka duszy dandysa? Igranie z wrażliwością hipstera? Kina nie robi się dla ludzi o mentalności krytyków filmowych.
Gra rozpoczyna się już w czołówce. Twarz przydrożnego Jezusa i nazbyt patetyczna, lecz świetna muzyka Ennio Morricone. Dziki Zachód w śniegu. Dyliżans. Łowcy głów. Morderczyni wieziona na egzekucję. Rozumiem. Ale potem są dwie godziny gadania i godzinna rzeźnia, w czasie której zacząłem się zastanawiać, czy reżyser rzucał kostką, by wybrać, kto następny zginie. Bo że zginą wszyscy, wiadomo było od razu.
Film jest przegadany, choć do gry Samuela L Jacksona czy Kurta Russela nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Nic nie da się zrobić, jeśli dowcip staje się powtarzalny i po pewnym czasie zaczyna nużyć. Ile można się jarać ironią? Czytam, że Quentin Tarantino przeniesie „Nienawistną ósemkę” na deski teatru. To oczywisty pomysł, bo ta fabuła jest teatralna. Tyle że w wypadku filmu to zarzut.
Oczywiście są smaczki. List od Lincolna do szarego człowieka. Wzruszony łowca głów. Raniąca serce obietnica zawodowego łgarza. Doskonała gra właściwie wszystkich aktorów. Ale w trakcie seansu po prostu się nudziłem. Oglądanie nieniosących sensu czynności jest jałowe.
Sympatyczne były też wspomniane już zabawy formalne, na przykład pojawiające się na kilku poziomach pętle. Ale ile razy może śmieszyć zabijanie drzwi gwoździami?
Być może nie dostrzegam jakichś ściśle amerykańskich odniesień tej fabuły. Być może jest to film o nienawiści rasowej w Ameryce i jej obecnej spuściźnie. Tarantino brał udział w marszach protestacyjnych po zastrzeleniu przez policję czarnoskórych młodych ludzi. Być może w „Nienawistnej ósemce” mamy ubraną w XIX-wieczne szaty współczesną Amerykę w pigułce. Ale siłą Hollywood jest uniwersalność. Zatem i tu klapa.
„Tarantino znów zakpił sobie z widzów” – próbują bronić reżysera niektórzy. „Wykreowaliście mnie, to płaćcie za bilety, mimo że nic wam w zamian nie dam”. Osobiście za bilet nie płaciłem. Ale skoro to ma być jedyny sposób wytłumaczenia, dlaczego mam zwracać uwagę na film nijaki – OK. Teraz moja kolej. Ja zakpię sobie z Tarantino. Już więcej nie pójdę na niego do kina. Sztuka musi nieść sens.