

Słowem, sędzia Rączka, który wcześniej zasłynął pisaniem skarg na Polskę do TSUE, zapowiedział jakieś represje, które mają spaść ze strony uniwersytetu na jego tymczasowego szefa, sędziego Zaradkiewicza. Represje mają go dotknąć, jak rozumiem, w związku z tym, że Kamil Zaradkiewicz nie jest po tej, co zdaniem sędziego Rączki trzeba, stronie sporu w Sądzie Najwyższym. Pomijając dywagacje nad charakterem i kulturą osobistą profesora Krzysztofa Rączki, zadałem sobie pytanie o jego motywacje. Doszedłem do wniosku (Ameryki tu nie odkrywam), że to przeświadczenie o byciu nietykalnym, nadzwyczajnym i o niemal boskim nadaniu na miejsce sędziego SN popchnęło go w stronę odzywek z mafii rodem. Poczucie wyjątkowości jest chyba powszechne wśród sędziów, którzy chcą ze wszystkich sił wstrzymać reformę sądownictwa. Przecież im i ich znajomym jest dobrze tak, jak jest, więc jak różni Zaradkiewicze i inni Polacy śmią dążyć do zmiany. Rzeczą naturalną dla ludzi pokroju profesora Rączki jest więc, że trzeba będzie się z reformatorami „policzyć”. Jak nie przy pomocy coraz słabszego i śmieszniejszego TSUE, to chociaż na Uniwersytecie Warszawskim, tam znajdzie się specjalistów od dintojry.


