Paweł Mayewski i jego „Tematy”
Należy zacząć od Kropki. To Jadwiga Gosławska, aktorka scen stołecznych, żona Janusza Minkiewicza, znanego satyryka. Nazywana przez przyjaciół Kropką. Była uroczą kobietą, filigranowej figury, o delikatnej twarzy i dużych wyrazistych oczach
Starała się widzieć we wszystkim to, co było najlepsze. Rozkosz sprawiało słuchanie jej opowieści z okupacyjnej Warszawy. Wraz ze swoją siostrą były łączniczkami podziemnej siatki AK, kierowanej przez Wacława Zagórskiego, brata poety Jerzego Zagórskiego, i mieszkanie sióstr na Foksal stanowiło punkt kontaktowy; bibuła, kurierzy, odprawy, noclegi dla poszukiwanych przez gestapo. Poruszało wyobraźnię to okupacyjne życie, ciągle na granicy śmiertelnego ryzyka. Ale zarazem jakieś straceńcze, z wisielczym humorem. Młode, urodziwe panny otoczone gronem wielbicieli. Nie stroniły od zabawy, rozrywki. Wtedy już serce Kropki zdobył Janusz Minkiewicz. Był zawołanym hulaką, gustującym w mocnych trunkach i często wyzywał los. Słuchałem Kropki i atmosfera wojennej Warszawy stawała wyraziście przed oczyma. Rewizja w tramwaju, żandarmi i tajniacy. Kropka przewozi w damskiej torebce rewolwer. Rzuca zalotny, ufny uśmiech. Powabna istota. Niemcy odpowiadają spojrzeniem uwodzicielskich samców i przechodzą dalej. Janusz Minkiewicz wesoło napity wraca z Kropką po godzinie policyjnej do domu. Głośno śpiewa popularną piosenkę warszawskiej ulicy. „Siekiera, motyka, bimber, szklanka…”. Zatrzymuje ich patrol granatowych policjantów. Bywają różni. Szczęśliwym trafem ci są przyzwoici. Odprowadzają do domu.
Mieszkanie na Foksal odwiedzał pewien arystokrata, lekkoduch i birbant, zakochany w siostrze Kropki. Przechował trochę rodowych precjozów, wydłubywał szlachetne kamienie z diademów prababek i sprzedawał na czarnym rynku. Część gotówki przekazywał na patriotyczne cele, reszta szła na hulanki i swawole. Spotkania z Kropką bardzo ekscytujące. Tym razem umówiła mnie w kawiarni Bristolu z kimś, kto przyjechał ze Stanów. – Dla ciebie jako pisarza to może być ciekawe – powiedziała zagadkowo.
Wydawca z Nowego Jorku
Był to znajomy jej siostry, która po wojnie opuściła Polskę i została żoną profesora fizyki uniwersytetu w Bostonie Aleksandra Łempickiego. Tak poznałem Pawła Mayewskiego z Nowego Jorku. Pracownik naukowy z jakiegoś Princeton czy Harvardu, makler giełdowy. Taka powierzchowność. W ciemnym garniturze, krótko ostrzyżone włosy z nitkami siwizny, okulary. Czarne eleganckie półbuty, które nosił, miały zelówki jasne, wcale niezdarte pieszymi wędrówkami. Oni przemieszczają się samochodami. Kowboje przesiedli się z mustangów do automobilów. Paweł Mayewski był prozaikiem. Ale pisał po angielsku. Przyjechał do Polski pierwszy raz po 1939 r. Brał udział w kampanii wrześniowej, dostał się do sowieckiej niewoli. Łagry, Anders i wojenna droga przez Iran, Palestynę, Włochy do Wielkiej Brytanii. Stamtąd wyjechał za ocean. Studia, praca, żona Amerykanka, dzieci mówią tylko po angielsku. Naturalizowany jankes. Ojczystym językiem posługiwał się poprawnie, choć z pauzami, szukał i dobierał odpowiednie słowa z pewnym wysiłkiem.
Był założycielem i naczelnym redaktorem kwartalnika „Tematy”, poświęconego prezentacji kultury amerykańskiej polskim czytelnikom. Lektura czasopisma dla „niedożywionego krajowca” była ucztą. Wszechstronny przegląd literacki i intelektualny tamtej kultury. Eseistyka, proza, poezja, rozprawy politologiczne, socjologiczne i historyczne na najwyższym poziomie. Gala autorów: Norman Podhoretz, Albert Kazin, Robert Oppenheimer, mroczna proza Flannery O’Connor, wiersze Walta Whitmana, Roberta Frosta. Także prace polskich pisarzy i uczonych na obczyźnie. Proza Józefa Wittlina, Zygmunta Haupta, Wacława Solskiego, Aleksandra Janty-Połczyńskiego. Poezje Wacława Iwaniuka, Bogdana Czaykowskiego, Andrzeja Buszy. Z polskich uczonych m.in. Piotr Wandycz, Wiktor Weintraub, Alfred Tarski, Aleksander Hertz. Kwartalnik wydawano dzięki subwencji finansowej amerykańskiej fundacji. W komitecie redakcyjnym byli: Lionel Trilling, Daniel Bell, Zbigniew Brzeziński, William Phillips. Znaczące nazwiska. W PRL rzadko zdarzały się takie przygody czytelnicze. Postnie było pod tym względem. Tylko „Twórczość” i „Dialog” wyróżniały się w miarę szerokim otwarciem na świat. Sporadycznie wpadały nam w ręce numery paryskiej „Kultury” i londyńskich „Wiadomości”. Zaskoczył Paweł Mayewski swoim ambitnym dokonaniem wydawniczym.
Syberyjskie brzemię
Następne spotkanie z nim spowodowało jeszcze większe zaskoczenie. Wraz z Kropką podjęliśmy go w restauracji „Pod Samsonem”, knajpie cenionej przez bywalców. Spodobała się mu zgiełkliwa atmosfera i nasza kartoflana wódka. Na początku sączył ją ostrożnymi łyczkami, szybko jednak przeszedł na prawidłowe hausty. Zatracił dystans cudzoziemca. Wrócił do korzeni. Zaczął się zwierzać. Najsilniejszym przeżyciem dla młodego żołnierza z kampanii obronnej 1939 r. był pobyt w sowieckich łagrach. Stały się dla niego syntezą systemu komunistycznego. Pracował jako „lesorob” w syberyjskiej tajdze i obozowe życie było szkołą przerobu człowieka w potwora. Opowiadał o „błacie” kryminalistów. O „worach”, którzy byli wewnętrzną władzą w obozie i bali się ich współtowarzysze niedoli i nawet obozowi strażnicy. Obserwował, kto w takich warunkach ma szanse przetrwania i jaką cenę musi za to płacić. Moralność, dekalog, zasady, wiara okazywały się często bezużytecznym balastem. Przeszkadzały w przetrwaniu.
Po tych doświadczeniach postanowił znaleźć się jak najdalej od komunistycznego raju na ziemi. Wybrał kontynent za oceanem. Został obywatelem USA. Uczył się, pracował, założył rodzinę. Myślał, mówił i pisał po angielsku. Z rzadka śnił po polsku. A tamto wracało jak echo. Opowiadania „Rzeka”, „Komary” opisują wyspy archipelagu gułagów rozsiane w syberyjskiej tajdze. Świat bez Boga i nadziei. Tom tych opowiadań przełożony na polski i zatytułowany „Rzeka” został wydany w 1960 r. w Londynie przez Oficynę Poetów i Malarzy. Opatrzony przedmową Józefa Wittlina, który nazwał autora „anatomem dna”.
Paweł Mayewski podarował mi swoją książkę i jej lektura dostarczyła mi mocnych wrażeń. Pamiętam takie opowiadanie: kryminaliści grają w karty o życie współwięźnia spoza uprzywilejowanego błatu. Jeden z nich o przezwisku „Babuszka Lenin” jest postacią szczególnie upiorną w swoim odczłowieczeniu. Gra toczy się w wesołej atmosferze.
Cenzura i „beton”
Nocna biesiada w „Samsonie”, obficie podlewana gorzałką, wzbudziła w przybyszu z Ameryki uśpioną polskość. Następnego dnia dokuczał mu kac i unikał już słowiańskich zbliżeń przy knajpianym stole, kiedy to dusza skowycze, wyje i rodacy otwierają najtajniejsze zakamarki swoich udręczonych jestestw. Na powrót stał się powściągliwy, rzeczowy. Miał nadzieję uzyskać od władz naszego kraju pozwolenie do obiegu swojego kwartalnika. Były to starania bezskuteczne. Spotykał się z tutejszymi twórcami, Pawłem Hertzem, Juliuszem Żuławskim, Andrzejem Kijowskim, Marią Skroczyńską. Wszyscy doceniali wysoką rangę jego czasopisma, sądzili jednak, że komuniści nie pozwolą na dostęp wydawnictwa z wolnego świata. „Tematy” nie weszły do krajowego obiegu. Docierały do kraju w szczupłej liczbie, przeważnie prywatnymi kanałami. Znajdowały się w bibliotekach niektórych uniwersytetów i instytutów przeznaczone „do użytku wewnętrznego”.
Po tygodniowym pobycie w Warszawie Paweł Mayewski powrócił do swojej przybranej ojczyzny, kraju Ojców Założycieli ze statku „Mayflower”, Jeffersona, Waszyngtona, śmiałych osadników wędrujących na Daleki Zachód, którzy zbudowali tamto państwo. Dla mnie najciekawsze było jego porzucenie języka ojczystego i debiut literacki w angielszczyźnie. Zapewne chciał uczynić swój przekaz bardziej uniwersalnym i w ten sposób zwrócić uwagę wolnego świata na agresywną, nihilistyczną siłę, mającą siedlisko na Wschodzie. Nic nie wiem o dalszych dokonaniach twórczych Pawła Mayewskiego. Wydawania „Tematów” zaprzestał na początku lat osiemdziesiątych. Zmarł w 1991 r.