Niby „równo” i niby „sprawiedliwie”, zaś patrząc realnie – to po prostu efekt trwającej od dekad akcji laicyzowania świata, w którym żyjemy i rugowania wiary, Boga, religii, z życia i przestrzeni publicznej. Problem jest o tyle istotny, że już nie mówimy o tym, czy w klasie szkolnej będzie wisiał krzyż czy nie, ale o tym, czy w ogóle będzie można nosić krzyżyk na szyi w miejscach publicznych. Na razie jest mowa o unijnych urzędach. Ale to działa, jak kostki domina – jedna porusza następną, ta zaś kolejną itd.
Co będzie dalej? Dalej pójdzie praca nad projektami dotyczącymi szkół – w końcu to też miejsca publiczne. Zresztą w Europie Zachodniej, w wielu placówkach edukacyjnych, jest to już praktykowane – choćby we Francji, gdzie noszenie rzucających się w oczy symboli religijnych przez dzieci jest zakazane (nieważne jakiego wyznania jest dziecko – może być muzułmaninem, chrześcijaninem, żydem). Problem dotyczy też praktycznego wdrożenia takich przepisów – możemy bowiem zacząć zadawać sobie pytania: co jest, a co nie jest „widocznym symbolem”? Czy np. wolno mi nosić na palcu obrączkę-różaniec? Kto ma zdecydować o tym, czy taka obrączka jest czy nie jest „rzucająca się w oczy”? Przy czym, co ważne, inne elementy garderoby, czy ozdób będące wyrazem jakiegoś światopoglądu zakazywane nie są. Czy można do szkoły przyjść w koszulce z Che Guevarą, komunistycznym zbrodniarzem z Kuby? Czy wolno nosić torbę w kolorach społeczności LGBT? A czy z drugiej strony dziecko mogłoby przyjść do szkoły z koszulką z Jezusem?
Tak, czy siak, zapewne po urzędach unijnych przyjdzie kolej na szkoły w Unii Europejskiej – a wzorcem pewnie będą właśnie rozwiązania francuskie. Jeśli nie teraz, to pewnie za chwilę, na tym polu zacznie się kolejny konflikt i kolejna wojna światopoglądowa, bo z pewnością znajdą się urzędnicy chętni, by forsować zakaz noszenia „rzucających się w oczy symboli religijnych” przez dzieci w całej Unii.