"Promowana przez chińskie władze teoria, że koronawirus mógł przybyć do Wuhanu z zagranicy na mrożonkach, jest mało prawdopodobna" – ocenił japoński mikrobiolog Ken Maeda. Był on wśród badaczy, którzy w Chinach starali się ustalić, w jaki sposób swój początek miała choroba siejąca spustoszenie na całym świecie.
Od początku epidemii koronawirusa chińskie władze próbują forsować teorię, jakoby epidemia wcale nie rozpoczęła się w ich kraju, a dotarła do Chin... w jedzeniu. W takie historie nie wierzą jednak naukowcy, którzy badają pochodzenie COVID-19.
- Prawdopodobieństwo, że wirus trafił do Wuhanu na sprowadzanych z zagranicy mrożonych produktach spożywczych nie jest wysokie
– powiedział japoński mikrobiolog Ken Maeda, który wraz z międzynarodowym zespołem spędził w Wuhanie prawie miesiąc, poszukując informacji na temat wybuchu pandemii.
Misja naukowców w Wuhanie nie przyniosła ostatecznych odpowiedzi na pytanie o pochodzenie koronawirusa SARS-CoV-2. Na podsumowującej ją konferencji prasowej badacze ocenili teorię o wydostaniu się patogenu z laboratorium jako „skrajnie mało prawdopodobną”. Za najbardziej prawdopodobną hipotezę uznali natomiast, że ludzie zakazili się koronawirusem od zwierząt, być może nietoperzy, ale niebezpośrednio, lecz poprzez inne zwierzęta. Nie ustalono jednak, jakie.
Sprawa pochodzenia koronawirusa stała się przyczyną sporów politycznych. Administracja byłego prezydenta USA Donalda Trumpa zarzucała Chinom ukrywanie danych i twierdziła, że patogen mógł wydostać się z laboratorium w Wuhanie. Pekin wciąż przekonuje, że koronawirus niekoniecznie pochodzi z Chin.