W okupowanym przez Rosjan Mariupolu na południowym wschodzie Ukrainy kolejny dzień słychać głośne eksplozje w miejscach rozmieszczania wojsk najeźdźczych. Dziś doszło do wybuchów w pobliżu kombinatu metalurgicznego i lotniska. Pojawiły się spekulacje, że do akcji weszły wykorzystywane przez wojska ukraińskie amerykańskie pociski GLSDB.
"Ukraińskie wojska z chirurgiczną precyzją atakują bazy okupantów. Jest dobrze, a będzie (takich przypadków) jeszcze więcej" - napisał Petro Andriuszczenko. Jak dodał, do wybuchów doszło na terenie kombinatu metalurgicznego im. Iljicza oraz w pobliżu lotniska.
Andriuszczenko powiadomił, że rosyjskie wojska stacjonujące w Mariupolu poderwały samoloty bojowe, ale poprzednie takie działania wroga, podejmowane w ostatnich dniach, nie przynosiły żadnych rezultatów. Według doradcy mera najeźdźcy próbują tłumaczyć powtarzające się eksplozje "aktywnością (rosyjskiej) obrony przeciwrakietowej", lecz te oświadczenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Jak wówczas spekulowano, mógł to być zmasowany ostrzał rakietowy przeprowadzony przy pomocy amerykańskich pocisków Ground Launched Small Diameter Bomb (GLSDB) o zasięgu 150 km. Biały Dom ogłosił przekazanie tego uzbrojenia Ukrainie na początku lutego. Zgodnie z zapowiedziami, otrzymanie tych pocisków miało podwoić zasięg rażenia ukraińskiego wojska na lądzie i pozwolić mu atakować rosyjskie cele daleko za linią frontu.
W środę rano pojawiły się doniesienia o udanym ostrzale rosyjskiego magazynu amunicji w Mariupolu.
Przed napaścią Kremla na Ukrainę liczba mieszkańców Mariupola wynosiła około 430 tys. Według ONZ miasto opuściło około 350 tys. cywilów. Brak dokładnych danych o ofiarach rosyjskiej agresji w Mariupolu. Ukraińskie władze przypuszczają, że od lutego do maja 2022 roku mogły tam zginąć dziesiątki tysięcy osób.
W zrujnowanym mieście panuje bardzo trudna sytuacja humanitarna. Brakuje m.in. żywności, wody, lekarstw, ciepła, środków higienicznych i łączności.