Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Serca, które chcą pomóc. Niezwykły czas wspierania Ukrainy przez polski Kościół

Wertując strony establishmentowych gazet, można nieraz odnieść wrażenie, że tocząca się za naszą wschodnią granicą wojna dała wielu ludziom kolejny asumpt do uderzania w polski Kościół. Że oto znów okazało się, że „nic nie robi dla uchodźców”, że „milczy w sprawie potępienia wrogiego najeźdźcy”, wreszcie „że skąpi w pomocy dla pozostawionych na froncie sąsiadów”. Postanowiliśmy to sprawdzić. Oto, jak w ostatnich dwóch miesiącach wyglądała codzienność pewnego zakonnika i zaprzyjaźnionych z nim ludzi…

Archiwum Pomocników Mariańskich

Warszawskie Stegny. Zbliża się godzina dwudziesta. Na podświetlonym kilkoma latarniami niewielkim podwórku między kościołem Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia a mariańskim klasztorem nie ma już nikogo. Naraz pustą ciemność rozświetlają punktowe strumienie reflektorów nadjeżdżającego busa. Po chwili zza kierownicy sprężystym krokiem wychodzi wysoki mężczyzna. To pan Jan. Sześćdziesięciopięcioletni emeryt z Gródka Podolskiego na środkowej Ukrainie. Przyjechał do Polski na polecenie Księży Marianów. Od ponad ćwierćwiecza pomagają oni tutejszym bezdomnym, chorym i skrajnie ubogim. A od ośmiu tygodni zmagają się z czymś do tej pory im nie znanym. Z kolejną falą wojennych imigrantów, którzy opuszczają bombardowane przez Rosjan osiedla, domy, podwórka. Księża wraz z parafianami próbują pomóc. Sami jednocześnie obawiając się i żyjąc w ciągłym napięciu. Wszak napaść wroga na ich miejscowość jest zupełnie realna.

 Pan Jan krótką chwilkę błąka się po ciemnym parkingu. Najwyraźniej kogoś szuka.

– Pan pewnie do mnie… – naraz okolic klasztornego garażu słychać energiczny głos. To ubrany w czarną kurtkę i polarową czapkę kapłan. Ksiądz Łukasz Wiśniewski, dyrektor Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich. Właśnie układał kolejną stertę paczek, które kilka godzin temu wraz z pracownikami stowarzyszenia zwieźli tu z Góry Kalwarii. Garaż jest w tej chwili zastawiony po sam sufit. Wszystko to dary dla Ukrainy. Dla uchodźców oraz tych, co zostali na miejscu, by walczyć. Dary zebrane w ciągu zaledwie dwóch pierwszych dni wojny

– Dobrze, że pan przyjechał. Pomogę panu to wszystko załadować – duchowny podaje na przywitanie dłoń Ukraińcowi.

– I to wszystko dla nas? – mężczyzna jest wyraźnie zaskoczony zastanym widokiem. Chyba przeszedł jego wszelkie oczekiwania.

– Tak, dla was. A jak jeszcze przyjedzie pan do nas za kilka dni, do wzięcia będzie drugie tyle.

Pomoc z całej Polski

Już w kilka godzin po informacji w mediach o inwazji rosyjskich wojsk na Ukrainę w Stowarzyszeniu Pomocników Mariańskich nie ma nikogo, kto siedziałby bezczynnie. W pomoc angażują się wszyscy pracownicy.

– Nikogo nie namawiałem – zdradza ksiądz Łukasz. – Sami pytali, kiedy będzie kolejny transport i czy będą mogli wyładować. Kobiety również.

W siedzibie stowarzyszenia rozdzwaniają się telefony. Każdy chce pomóc. Właśnie dzwonią Siostry Palotynki z Gniezna. Mówią, że mają mnóstwo opatrunków i środków higieny, ale nie mają sposoby, by przewieźć to wszystko na granicę. Ksiądz Łukasz osobiście obiecuje zorganizować transport. Następnego dnia materiały są już w Warszawie. Gotowe do odebrania przez ukraińskich kierowców jeżdżących stąd regularnie na granicę i dalej w głąb Ukrainy Jednocześnie do siedziby stowarzyszenia cały czas dowożone są kolejne paczki – to efekty zbiórek w pozostałych mariańskich placówkach w Polsce. Jako pierwsze do Warszawy trafiają dary z Góry Kalwarii. Zaraz potem spływają kolejne. Z Mariańskiego Porzecza, z Elbląga, z Lichenia, z Goźlina…

– Ostrożnie szacujemy wartość dostarczonych nam dotychczas darów z mariańskich parafii na jakieś 200 tysięcy złotych – informuje ksiądz Łukasz.

Pomagają także Amerykanie. Takie instytucje, jak The Association of Marian Helpers, Eucharistic Apostles of The Divine Mercy, Healthcare Professionals for Divine Mercy, Project C.U.R.E., czy Hofmann Fundation stale dostarczają poprzez pośrednictwo stowarzyszenia palety ze specjalistycznym sprzętem medycznym.

– Najwięcej roboty mamy z dokumentacją całego tego cła za przesyłki – śmieje się ksiądz Łukasz. – Dla nas to zupełna nowość. Nigdy tego nie robiliśmy.

Zakupy inne niż wszystkie

W pomoc angażują się także pozostałe prowincje zakonu. W wsparcie finansowe angażują się misjonarze z Kazachstanu, z Filipin, z Brazylii, z Białorusi. Jednocześnie od pierwszych godzin inwazji na stronie stowarzyszenia prowadzona jest zbiórka finansowa. Apel spotyka się niezwykłym odzewem wśród wiernych. W międzyczasie od posługujących na froncie Księży Marianów przychodzą kolejne informacje. Po pierwszych nieco chaotycznych działaniach pomocowych powoli krystalizuje się lista rzeczy najbardziej w tej chwili potrzebnych Ukraińcom. To żywność, leki, środki opatrunkowe, pieluchy, śpiwory, ciepłe kurtki, koce oraz karimaty. Ksiądz Łukasz spędza kolejne godziny na telefonowaniu do najróżniejszych hurtowni oraz sklepów z odzieżą. Trzeba jak najszybciej znaleźć te rzeczy.

– Proszę pani, wysyłamy na dniach transport humanitarny na Ukrainę. Potrzebujemy kupić 50 kurtek… – zaczyna kolejną rozmowę, mając nadzieję, że może tym razem dodzwonił się do miejsca, gdzie wreszcie nie usłyszy oklepanej sentencji „przykro nam, ale…”

– Możemy sprzedać 40. To wszystko, co mamy na magazynie. Po cenach niemal hurtowych.

– Bierzemy wszystko. Proszę to wysyłać do nas jak najszybciej się da – ksiądz Łukasz wyraźnie się ożywia. Wreszcie się udało.

Po kilku godzinach na telefonie duchownego wyświetla się znajomy numer. Oddzwania pani ze sklepu. Okazuje się, że znaleźli dodatkowe 10 sztuk. Przesyłka z kompletem 50 ocieplanych kurtek jedzie już do stolicy!

– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz robiłem tak przyjemne zakupy – uśmiecha się ksiądz Łukasz. – I ta życzliwość sprzedających. Nieprawdopodobne. Naprawdę widać, że robią, co tylko mogą, aby pomóc.

Ciepła herbata na dworcu

Pokłady dobra okazują się jednak nadal nie wyczerpane. Z każdym dniem do siedziby stowarzyszenia docierają kolejne informacje oferujące pomoc. Właśnie przyjechał pan Wołodymir. To Ukrainiec, który od lat mieszka w Polsce. Jedzie na front. Do Charkowa. Przyjechał zaoferować się, że może zawieźć dary zebrane przez Pomocników Mariańskich. Krótka wymiana zdań z księdzem dyrektorem. Za chwilę spod siedziby stowarzyszenia wyrusza w kierunku Medyki charakterystyczny biały bus oblepiony ze wszech stron wizerunkami matki Boże Fatimskiej oraz św. Jana Pawła II.

Kolejny długi dzień chyli się ku końcowy. Wkrótce okaże się jednak, że ksiądz Łukasz nie pójdzie dziś za prędko spać. Przed chwilą zadzwonił do niego znajomy. Ma kolegę, który pomaga jako wolontariusz na warszawskim Dworcu Centralnym. Lada chwila ma tu przyjechać pociąg z 1200 uchodźcami. A na hali brakuje już herbaty i kawy.

– Może ksiądz coś pomoże? – w słuchawce pada naraz bezradna prośba.

Mimo późnej godziny ksiądz szybko organizuje potrzebne produkty. Będą na dworcu na czas. Wszystkich spragnionych ciepłego napoju czeka tej nocy na dworcu miła niespodzianka.

– Dla tych zdziwionych oczu i uśmiechów warto było tu stać – zdradza wolontariusz pomagający na dworcu. By po chwili podziękować księdzu Łukaszowi. – Bóg zapłać. Bez pomocy Marianów zostalibyśmy z niczym.

Ksiądz Łukasz nie zdąży się tej nocy wyspać. Od rana czeka go informacja o kolejnych „znajomych znajomych”, którym warto pomóc. Tym razem to dwójka ratowników, która jedzie na Ukrainę. Potrzebują specjalistycznych opatrunków medycznych dla ciężko rannych.

– Nigdzie już ich nie ma, proszę księdza! – tłumaczą ze smutkiem. – Na Ukrainie wyczerpano wszystkie zapasy. A w Polsce też nie bardzo możemy znaleźć.

Ksiądz Łukasz wykonuje kolejne dziesiątki telefonów. Jest! Znalazł! Wreszcie! Ma hurtownię, w której magazynie zalega jeszcze ostatnie kilkaset sztuk. Zamawia wszystkie bez zastanowienia.

Bez świeckich nie dałoby rady

Z czasem przykościelne stowarzyszenie nawiązuje kontakt z warszawskim Centrum Pomocy Puławska 20. Dostarczając do ośrodka niezbędne środki chemiczne oraz żywność, które centrum dystrybuuje następnie wśród uchodźców z Ukrainy znajdujących się w Polsce.

– Byli zupełnie zaskoczeni tym, że tak regularnie jeździmy do nich z kolejnymi darami – Sylwia, świecka pracownica stowarzyszenia przywołuje w myślach pierwsze wizyty w centrum przy Puławskiej. – To, co mnie ujęło najbardziej, to widok ludzi oczekujących tam w kolejce po pomoc. Widok praktycznie samych matek z dziećmi na rękach. Im nie sposób nie pomagać. Zakasujemy zatem rękawy, ogłaszamy kolejne zbiórki  i jeździmy do centrum na nowo. Bo tak trzeba. Po prostu.

Pomagają także inni. Zbiórki darów zorganizowano w praktycznie wszystkich mariańskich placówkach w kraju. W Górze Kalwarii, w Puszczy Mariańskich, w Sulejówku, na warszawskich Stegnach, na Marymoncie i na Pradze. Specjalną zbiórkę zorganizowali sami parafianie z Nadarzyna. Efekty wszystkich tych zbiórek lądują po kilku dniach przed skromnym garażem księdza Łukasza. Trzeba je przepakować, posegregować i wysłać na Ukrainę.

– Bez pracowników stowarzyszenia i bez wolontariuszy nie dalibyśmy rady – uzupełnia duchowny.

Serce, które się rwie

– Ta wojna wytworzyła bardzo specyficzne sieci kontaktów – tłumaczy ksiądz Łukasz. – Wystarczy natknąć się w tej sieci na jedną osobę, a zaraz okazuje się, że zna ona kogoś, kto produkuje rzeczy, których akurat w tej chwili bardzo potrzebujemy. To doprawdy dość znamienne.

Paczek z zapakowanymi darami cały czas przybywa. W siedzibie stowarzyszenia widać je już dosłownie wszędzie. Zajmują klatkę schodową, korytarz, wejście. Pracownicy uwijają się, aby posegregować rzeczy. Wypakować z folii i przepakować do nowych pudeł. Tak, aby zaoszczędzić pracy kolejnym dostarczającym pomoc.

Z całego świata cały czas nadciąga pomoc. Na konto spływają kolejne ofiary. Do kolejnych zakupów dokłada się także Mariański Komitet Gospodarczy. Można kupować kolejne kilkadziesiąt śpiworów. Sklep dokłada od siebie także łatwo składane plecaki. Chociaż tak mogą dołożyć się do pomocy. Dziś każde serce rwie się do dzielenia.

Pomoc dociera na miejsce

Na Ukrainie nadal posługują Księża Marianie. Dwójka z nich nie opuściła Charkowa. Są na miejscu i pomagają tym, którzy z nimi pozostali. W większości ludziom starszym i samotnym.

– Nasz współbrat oddał swój samochód, aby siostry zakonne mogły się ewakuować z miasta. Został bez auta – gdy ksiądz Łukasz mówi o pozostałym na froncie współbracie, jego twarz robi się zupełnie poważna. – Na całe szczęście jedna z parafianek, która też wyjechała z oblężonego Charkowa, powiedziała, że na ten czas może korzystać z jej Cinquecento. Teraz nie ma dnia, żeby nie objechał miasta i pomógł potrzebującym. Także rozwożąc przesłane przez nas dary. To naprawdę odważny człowiek.

W ciągu ostatnich kilku dni, gdy działania wojenne przesunęły się w region Donbasu, Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich wysłało w region konfliktu paczki z pomocą medyczną oraz opatrunkami. W tym z bardzo specjalistycznymi opatrunkami hemostatycznymi czy hydrożelowymi oraz setki opasek uciskowych typu CAT dla żołnierzy i cywili. Paczki trafiły m.in. do oblężonego wciąż Charkowa, ale także do Słowiańska.

Marianie nie zapominają także o produktach bardziej zwyczajnych.

– Niedawno nasi współbracia z Charkowa poinformowali nas o problemach zaopatrzeniowych w tamtejszych sklepach spożywczych – wspomina ksiądz Łukasz. – Wysłaliśmy więc do Charkowa zestawy z wypiekaczami do chleba. Wiedzieliśmy bowiem, że wiele wolontariuszek jest gotowych piec chleby na miejscu, mając niezbędne do tego produkty. 

Zdjęcia ze świeżo wypieczonymi bochenkami już dotarły do stowarzyszenia. 

– Te uśmiechnięte miny ludzi na tych zdjęcia… – dodaje duchowny. – Oto największa nagroda za włożony wysiłek.

Pomylili się

– Proszę dać mi chwilkę odsapnąć… – ksiądz Łukasz odchyla się na swoim fotelu w gabinecie stowarzyszenia, delikatnie przymykając oczy. Doskonale wie, że to jedyna minuta, kiedy będzie miał na to okazję. Tylko on wie, ile pracy i braku snu kosztowały go ostatnie dni. Pomoc dla współbraci z Chmielnickiego, z Gródka, z Czerniowców, z Mohylowa, czy wreszcie z samego Charkowa jest już w znacznej części na miejscu. Tam, gdzie będą najlepiej wiedzieć, co z nią zrobić. Komu dać. Kogo zaopatrzyć. Kogo nakarmić. Z chwilowego odpoczynku wybudza księdza dzwonek telefonu. 

– Dzwonią ze sklepu. Pewnie mają już te opatrunki, o które prosiłem.

Wychodzę z gabinetu, nie chcą przeszkadzać w rozmowie. Z jasnym postanowieniem w głowie. Aby opowiedzieć teraz wszystkim tym, którzy twierdzą, że Kościół w Polsce nie zdał egzaminu, jak bardzo się pomylili. Będę wdzięczny, jak mi w tym pomożesz.

 



Źródło: czerniecki.net

Stefan Czerniecki