Ostatnim miejscem moskiewskich protestów w obronie Aleksieja Nawalnego były w sobotę wieczorem okolice aresztu Matrosskaja Tiszyna, w którym osadzony jest opozycjonista. Demonstrujący tam ludzie mówili Radiu Swoboda, że chcą zmian i że wielu Rosjan straciło cierpliwość. "W naszym kraju czas już jest na zmiany" - powiedziała jedna z protestujących kobiet.
Osoby, które stały na początku ulicy Matrosskaja Tiszyna, w większości nie wznosząc żadnych okrzyków, wcześniej były na demonstracji w centrum Moskwy.
"Zatrzymali mnie dziś rano, zabrali na komisariat. 26 (stycznia) stanę przed sądem" - powiedział młody człowiek w kominiarce, przedstawiający się jako Andriej. Poinformował, że w protokole o zatrzymaniu policjanci napisali, że on i jego koledzy stali na ulicy z plakatami. Tymczasem - jak zapewnił - "po prostu staliśmy i nagrywaliśmy na wideo, wyszliśmy się przejść".
Mężczyzna relacjonował, że policja na placu Puszkina, gdzie zaczęła się demonstracja, zabierała ludzi, którzy jedynie stali obok protestujących. "Bardzo brutalne zatrzymania. Czegoś takiego wcześniej nie było" - ocenił. On sam otrzymał cios pałką w nogi, gdy wsadzano go do auta policyjnego.
Mimo to po zwolnieniu z komisariatu Andriej przyszedł pod areszt, gdzie osadzony jest Nawalny. "To jedyna postać, która rzeczywiście jest w stanie pokazać ludziom, że trzeba wychodzić (na ulice) i walczyć o swoją wolność" - powiedział reporterowi Radia Swoboda.
W tym czasie policjanci już odepchnęli sprzed aresztu grupę liczącą kilkuset demonstrantów. Ludzie, z którymi rozmawiało Radio Swoboda, znajdowali się po drugiej stronie ulicy niż kordon policji, starając się trzymać z dala od funkcjonariuszy. Na sąsiednim domu trzy osoby przylepiały do fasady śnieżki układając je w napis: "Uwolnić Nawalnego!".
"Stoimy pokojowo i popieramy" - powiedziała młoda dziewczyna stojąca koło przystanku. Również ona przyznała, że była wcześniej w sobotę centrum miasta. Przyszła w okolice aresztu dlatego, że - jak oceniła - "nieuczciwe byłoby porzucanie naszego przyjaciela, który otworzył nam oczy".
"Trzeba bronić swoich praw" - powiedział Radiu Swoboda młody mężczyzna, który przedstawił się jako prawnik. Opowiadał, że uczestniczył w masowych protestach w Moskwie w 2012 roku na placu Bołotnym. Obecnie - jego zdaniem - "bardzo wielu ludzi zrozumiało, co się dzieje i straciło cierpliwość".
"W naszym kraju czas już jest na zmiany. Mam 24 lata i nie widziałam Rosji innej niż pod rządami (prezydenta Władimira) Putina. Chciałabym przemian"
- powiedziała dziewczyna niosąca małą flagę w rosyjskich barwach narodowych. Relacjonowała, że policja zablokowała całą Moskwę i rozganiała ludzi. Pytana o brutalne zatrzymania, powiedziała: "Oczywiście, to straszne, ale żyć w ten sposób to jeszcze straszniejsze".
"Niech zatrzymują, nic strasznego. To jest protest, on taki powinien być, władza sama nie odejdzie"
- dodała.
Za chwilę rozmówczyni Radia Swoboda uciekła razem z innymi stojącymi wokół ludźmi, gdy w grupę obok wbiegli policjanci.
Według danych portalu OWD-Info, podanych w niedzielę, policja w Moskwie zatrzymała podczas protestów 1424 osoby.
Socjolog Aleksandra Archipowa, która organizowała ankietę wśród uczestników protestów w Moskwie oceniła, że 42 proc. spośród nich po raz pierwszy wyszło na demonstrację. Najliczniejszą grupę uczestników stanowili - według Archipowej - ludzie w wieku od 25 do 35 lat.